A i w zwykłych romansach często nie mają te negliże wiele wspólnego z akcją, nie lubię tych rozbieranych okładek historyków
Ale nudnych landszafcików też nie bardzo, chyba w tej chwili najbardziej bezgłowe
W każdym razie, co do nastrojów antyromansowych... A co tu się dziwić w sumie, ja też jeszcze niedawno nie czytałam i nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby je czytać. Nie żebym pisała epistoły na biblionetce przeciw romansom, ale po prostu wydawało mi się, że to nie dla mnie, że za bardzo egzaltowane, że nie wiem co, ale że nie warto. Ostatecznie zaczęłam czytać, bo trafiłam na książki Evy Ibbotson (kategoryzowane w tej chwili jako mlodzieżowe, ale pisane jako romanse) i zapragnęłam więcej
I tak czytam powoli
Ale zabawię się w adwokata diabła i napiszę, że mimo mojej nowo odkrytej sympatii do tego gatunku, wiem już na pewno, bo z doświadczenia, że jest on pełen min - kiepskich i bardzo kiepskich książek. Niedopracowanych, opartych na schematach li i jedynie, albo faktycznie kręcących się tylko wokół seksu (przy czym nie mówię o erotyce, bo tu jest to oczywiste, ale o książkach, gdzie fabuła jest cieniutko utkana, a powinna być solidniejsza). I jak się na coś takiego natknę, to nawet się nie dziwię, że ludzie taką mają opinię o romansach. Ale te dobre i bardzo dobre sprawiają, że jednak chce się dalej szukać
Ale wiem też, że nie dałabym rady czytać wszystkiego jak leci, szkoda czasu.
Z drugiej strony, jestem pewna, że i takie fantasy usiane jest minami, temu nie przeczę