przez Agaton » 23 czerwca 2009, o 15:19
Na razie, przed kolejnym egzaminem (A co!), przeglądałam <span style="font-weight: bold"><span style="color: darkblue">"Whitney, moja miłość"</span></span>. Z nadejściem wakacji mam zamiar się z nią przeprawić.
Co zauważyłam po 15 minutach kartkowania i czytania maleńkich fragmentów?
Książka jest długa. Nawet mnie to trochę zaskoczyło.
Po "drugie primo", Clayton to śfinia jest. Kocha, nie kocha. Ciągle się złości, rozkazuje, żąda i oskarża o niestworzone rzeczy. Jeszcze ta Whitney... Kocha czy nie kocha? Sama nie wie. Ja na jej miejscu bym takiego udusiła.
No nic. Jak w końcu przeczytam w całości to zdam swoje relacje, ale coś mi się tak zdaje, że moje odczucia wobec księcia specjalnie się nie zmienią.
Oczywiście książka, jako taka, zapowiada się naprawdę bardzo dobrze.