U Christie to prawie zawsze jest wątek romansowy, często dość typowy, ale czasem z uroczym zaskoczeniem, choćby w "Sittaford mystery", gdzie niby już, już kluje się standardowe "poznali się nad trupem i zakochali w czasie śledztwa", a tu jednak nieco inaczej. I Emilia cudna jest z tym swoją pozą wielbicielki silnych mężczyzn.
"Zerwane zaręczyny" też niezłe, tylko jakoś ukochany bohaterki, co to jej porywy serca i niemal omdlenia wzbudzał, wypadł bladawo i u mnie wzbudzał głównie znudzenie swą bezpłciowością. Za to w "Zatrutym piórze" obie pary wyraziste jak trzeba, przy tym zawsze lubiłam tę scenę, gdzie ten-jak-mu-tam-lekarz konfrontuje Joannę z prozą życia.
Chociaż czasami widać, że wątek romansowy jest wybitnie na przyczepkę - choćby w "Godzinie zero", gdzie pod koniec wszyscy się parują jak króliki w klateczce i żadnego singla nie zostaje, żeby czytelnik mógł przeżyć katharsis.
Ale - z drugiej strony - czasami jest bardzo życiowo, jak w "Po pogrzebie", gdzie bohaterka konkluduje, że teraz, gdy już odziedziczyła spadek mąż od niej nie odejdzie - i nie dość, że ma rację, to jeszcze jest w sumie szczęśliwa.