ciekawe dlaczego..... chociaz ja 5 razy widziałam w tv
trudne pytanie swoją drogą.
czytając recenzję mam wrażenie, że podstawowym zarzutem jest niewystarczająca romantyczność misiopluszowa Rochestera oraz emocjonalny chłód Jane - niezbędne elementy, aby "zaiskrzyło" w sposób zrozumiały dla widzów oczekujących "romansu"...
ja nie znosiłam dotąd Williama Hurta... to pierwszy film, w którym mnie nie odrzucał (drugi to History of violence
a. i jeszcze jedno: Zefirelli nie "zilustrował" powieści, on ją opowiedział ponownie.
to jedyna adaptacja bronte, jaką znam, w której grafomańsko ująwszy sprawę "mrok czai sie na granicy pola widzenia". Charlotte to dla mnie przekonująca 18latka, która widziała niejedno. także rzeczy, o których Bronte w swej opowiesci nie wspomniała nie z naiwności bądź niewiedzy.
Jane w wykonaniu Gainborough to młoda kobieta, która na razie nie nauczyła się ukrywać swych uczuć tak, jak choćby Mrs. Fairfax kryje je za uśmiechem i trzpiotowatością (scena przed lustrem - jedyny moment, gdy maska na chwilę znika z twarzy gospodyni).
a Hurt jest Rochesterem pełnym: wykształconym, o wysokiej pozycji dźentelmenem, dla którego emocjonalne porywy przez większość życia nie niosły przykrych konsekwencji (zonę najwyżej się zamknie - w końcu na to go stać, tak jak i na honorowe zagrywki - ten facet długo nie dostrzega "zmęczenia materiału") - on się bawi, jest dużym chłopcem, co czyni go bardziej przerażającym... tu Toby sie sprawdza, bo jego płochość mogę wyabczyć i zrozumieć - duży szczeniak z lekka jeszcze nieporadny
ps.Charlotte ma ciekawy życiorys. ja się z nim zapoznałam po obejrzeniu filmu i... cóż. dla mnie tłumaczy w pewnym stopniu skąd aż taka umiejetność zagrania dojrzałej 18ltki w wiktoriańskiej anglii, chciaż zwykle uważam, ze aktor ma grać, a nie "przpracowywac swój życiorys"