Zdaje się, Agrest, że przytoczyłaś właściwe argumenty kobiet, które nie zaakceptowałyby polskiego harlequina. Kurczę, może w tej Ameryce faktycznie jest więcej milionerów.
A może brakuje nam dystansu do naszej rzeczywistości, historii, który pozwoliłby na bawienie się możliwościami, bo przecież i Kaśka z Janem, i Kate z Johnem mogą przeżywać takie same uniesienie, tylko że jedni w Łazienkach, tudzież na Plantach,a tamci w Central Parku.
Myślę też, że u nas jednak brak tradycji pisania tego typu historii, tzn. nie przeczę była Rodziewiczówna, Mniszkówna, ale po II wojnie światowej autorek piszących typowe romanse (w typie harlequinowatym) zdaje się nie ma. Ustrój nie sprzyjał tego typu opowieściom. Teraz też zamiast usiąść i napisać po prostu harlequin każda niemalże współczesna autorka próbuje pisać powieść obyczajową, psychologiczną, byle nie romans.
Mnie to wszystko łączy się z traktowaniem romansu jako czegoś gorszego. I może też nakładają się na to nasze polskie kompleksy.
Przepraszam, jeśli za mocno naględziłam, zmęczenie mnie chyba dopada