zgadzam sie, kategorie pomagają opisywać, porządkować, układać, dyskutowac i się dzielić, ale jesli włącza się aspekt oceniający - to juz się robi groźnie
faktycznie klimaty chiklitowe dominują. bądź epigonalne twory (wzorce mniszkówknowe).
sądzę, że widzimy efekty braku wykształcenia języka opisującego nie tyle miłość (jak juz pare osób w róznych miejscach stwierdziło: to nie z "miłością ' jest problem) co relacje między ludźmi. może to banalnie zabrzmi, ale mam wrażenie, że faktycznie trwamy w kulturze, która nie miała za dużo do powiedzenia na tematy a) niepatriotyczne, b) niepolityczne c) niebogoojczyźniane d)nieheglowskie stricte, e) nie dające się omówić w zaciszu męskich intelektualnych klubów itd.
ja takie wyniosłam wrażenie, że romans jako rodzaj/gatunek rozwija sie równolegle, wbrew interpretacji czysto rynkowo-ekonomicznej, ze społeczną dyskusją nt. praw kobiet pojmowanych wieloaspektowo: aborcja, samotne macierzyństwo, antykoncepcja, dostęp do miejsc pracy, ba, mozliwość zabierania głosu we własnym imieniu, reprezentowania swoich interesów itd itp.
przykład: zdecydowana większość romansów amerykańskich osadzanych w realiach po wojnie secesyjnej porusza kwestie uzyskiwania niezależności prawnej i materialnej kobiet - próby przedstawiania ówczesnych realiów jak i nakładanie współczesnego spojrzenia na problem (ba, wykazywane, że sytuacja sie nie zmieniła zbytnio od tametgo czasu...
w "powieścihistorycznej/obyczajowej" mamy zresztą to samo...
u nas ta tematyka ledwo ledwo przebija się w chiklicie (pomijając parę na krzyż mainstreamowych powieści, często z pogranicza reportażu interwencyjnego bądź wciąż pierwszoosobowo pisanych pseudopamietników), gdzie mozna ukryć się za ironią, na wszelki wypadek podśmiać się z poruszaych problemów i w ogóle stwierdzic "to tylko taka tam, kobieca literaturka"... ponadto w cziklicie polskim mężczyźni są zwykle Tajemniczymi Zwierzętami (mniej bądź bardziej wrednymi w większości) nad którym mozna się symbolicznie poznęcać...