Teraz jest 22 listopada 2024, o 01:13

Seriale

Romantyczne – ale nie tylko – opowieści filmowe, serialowe i teatralne
Od filmów kostiumowych po azjatyckie dramy
Na co czekamy, co polecamy, co odradzamy...


Halloween przed ekranem: nasza klasyka
Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 21:14

mdusia123 napisał(a):No bo w zasadzie taka jest prawda. U młodych ludzi zawsze jest szansa na choćby szczątkowe dojrzewanie i w konsekwencji chociaż częściowe wyplenienie co bardziej wkurzających przywar. A im człowiek starszy, tym bardziej "zasiedziały" w swoich przyzwyczajeniach. A jak jeszcze nigdy wcześniej nie miał partnera na dłuższy czas, wszelkie kompromisy w spornych kwestiach będą osiągane z wielkim bólem :).

Albo ogólnie nie :hyhy:
To jest ten element minimum realizmu potrzebnego jednak w romansie, nawet jeśli wszystko inne to fantastyka :P

Nawet pani Hughes, która opatrywała dziewczynę dosłownie pięć minut po całym zdarzeniu, bardziej martwiła się o to, że John nic nie wie i jest z tego powodu smutny, niż o to, że Anna po czymś takim naprawdę nie da rady sama się pozbierać i przydałoby jej się chociaż szczątkowe wsparcie :facepalm:.

Na dłuższą metę to jest fajne w serialu, że pokazuje - zamierzenie lub nie, to bywa... poplątane - na czym polega problem z patriarchatem nawet w formie słonecznej i milutkiej w klimacie DA: skupienie na traumie mężczyzn (chyba że nie spełniają pewnych... warunków) - kobiety służą jako narzędzia do polepszenia jakości życia mężczyzn.

I tu mamy wątek Daisy, która bardzo ostro jak na osobę tak młodą i o tak niskim statusie, wyrażała swoje wątpliwości co do poślubienia umierającego chłopaka. I to używając argumentu, który spotykał się z totalnym niezrozumieniem: "Ok, on mnie kocha i umiera, ale JA go nie kocham i nie powinnam być szantażowana do poślubienia z litości".
Na koniec odpowiedź z każdej strony była "a co ci szkodzi?".
Przyznam, że odetchnęłam, jak chłopak jednak umarł, bo już miałam obawy co do pomysłów scenarzystów...

I to trochę przejawia się w
Chociaż nadal uważam, że na tym etapie ten powszechny ostracyzm wobec niego jakoś tak średniawo pasuje :hyhy:.

bo: presja grupy, częściowo nieświadoma potrzeba znalezienia kozła ofiarnego, szczególnie w społeczności, w której nie lubi się "wychodzenia przed szereg, więc musi zapanować ogólna niewerbalne porozumienie, że "a teraz można cżłowieka zlinczować".
To było... całkiem realistyczne... W społecznościach mocno przestrzegających norm, o których się zarazem nie mówi, bo są oczywiste (tabu) - nie chodzi o homoseksualizm Thomasa tylko "ludzie są grzeczni i nieagresywni wokół innych ludzi".

Muszę sobie jeszcze ten etap relacji Thomasa przypomnieć... które to były sezony/odcinki?
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 21:57

Ten ostracyzm? Calutki ostatni sezon. Gdzie jeszcze w 9 odcinku 5 serii każdy gadał z nim zupełnie normalnie, więc wiesz...w ogóle cały ten motyw z redukcją etatów wśród służby i szukania pracy przez Thomasa wyglądał tak, że on w zasadzie sam się Carsonowi podłożył. Serio. Żadne oficjalne informacje jeszcze nie padły, facet coś przypadkiem podsłuchał i wręcz z powietrza ubzdurał sobie, że na pewno będzie pierwszy do odstrzału, BO PRZECIEŻ JEST "ODMIEŃCEM" I WSZYSCY GO TAM NIENAWIDZĄ. Siedziałby cicho, to może nie miałby takich problemów. Tym bardziej, że wcześniej padła informacja, że dwie pokojówki szykują się do odejścia, bo mają chłopaków i potrzebują pracy z wolnymi wieczorami. A tak? Thomas wyskoczył z pytaniem, sam zasugerował, że zacznie szukać nowej pracy, Carson radośnie podchwycił temat i drama na cały sezon gotowa :).

Ja z jednej strony rozumiem argumenty Daisy (nikt nigdy nie powinien brać ślubu na siłę), ale z drugiej...mimo wszystko chłopak faktycznie po tym ślubie umierał szczęśliwy. A i ona zyskała namiastkę rodziny w postaci teścia, który traktuje ją i kocha jak rodzoną córkę. I pan Mason nie został na stare lata całkiem sam. Zgadzam się, że był to wybór pomiędzy dżumą i cholerą, ale...jakoś nie potrafię o tym myśleć, jak o najgorszej życiowej decyzji :).

W sumie, jakby się tak zastanowić, zdecydowana większość bohaterek serialu wpłynęła na swoich partnerów w pozytywny sposób, więc ciężko nie zgodzić się z teorią, że kobiety w tej fabule były właśnie takimi narzędziami do ulepszania męskich postaci. Tylko u Mary i Matthew postawiono na coś odwrotnego i to on wydobywał z niej dobre cechy :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 22:59

Muszę przejrzeć przy okazji.

Daisy:
A gdyby wyzdrowiał?
Albo... pozostał niepełnosprawny, na granicy egzystencji, zdany na jej opiekę?

Daisy zdawała bardzo rozsądne pytania, a osoby wokół zdawały się nie brać pod uwagę, że ten ułamek procenta szans stwarzał dla niej bardzo złą perspektywę. A przecież była dzieciakiem bardzo wiele robiącym, aby się wyrwac z poprzedniej beznadziejnej sytuacji - tu ją zmuszono do podjęcia niefajnego ryzyka...
Tak, na koniec jej się udało, ale tez Daisy wiedziała, że ceną jej szczęścia (a przynajmniej szansy na nie i wolności) jest jego śmierć.
I dlatego jest to nieetyczne (to podkreslała na tyle, na ile była w stanie to sformułować).
Reszta... wyszła z założenia, że Daisy stać na takie ryzyko, bo nawet jeśli, to wszak... zniesie ten ciężar.
Jak to kobieta.

A przy całym współczuciu... chłopak umierał, tak, umarłby może ze złamanym sercem, ale... czyje dobro powinno być brane pod uwagę?
Daisy była w stanie nie dać się skusić potencjalnym zyskiem (wszystko, co wspomniałaś) przy możliwości, że to się może inaczej skończyć...

To właśnie patriarchat: przezroczystość w wymuszaniu poświęcenia kobiet przez innych, wbrew tychże interesom.

W sumie, jakby się tak zastanowić, zdecydowana większość bohaterek serialu wpłynęła na swoich partnerów w pozytywny sposób, więc ciężko nie zgodzić się z teorią, że kobiety w tej fabule były właśnie takimi narzędziami do ulepszania męskich postaci. Tylko u Mary i Matthew postawiono na coś odwrotnego i to on wydobywał z niej dobre cechy :).

Tak ^_^ i jak wyżej ;)
A wszak tez nie wiadomo, jakby M+M by się dalej toczyło, przypadek M+M miał powody totalnie pozascenariuszowe: aktor musiał zostać usunięty z opowieści bezpowrotnie ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 23:08

Wydaje mi się, że całe otoczenie nalegało na ten ślub właśnie dlatego, że chłopak nie miał nawet tego ułamka procenta szans na przeżycie, choćby w stanie leżącym. Jego los był przesądzony, z każdą chwilą był coraz słabszy. Zresztą...ja od początku miałam do tej sprawy takie podejście, że był to bardzo trudny, ale przy tym niezwykle szlachetny czyn, który ostatecznie przyniósł jej sporo szczęścia. Wiem, mam bardzo utopijne poglądy na wiele spraw. Ale nic na to nie poradzę :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 23:23

Mieliśmy już wcześniej "cudowne" uzdrowienie (i Isobel kontra Doktor :hyhy:
więc dla mnie prawdopodobieństwo zerowe nie było jako widza zerowa.

Mnie uwierało to, że presja na Daisy była nieubłagana - to było zaszczucie, dzieciak nie miał wyjścia, gdyby tego nie zrobiła, to by spotkała się z ostracyzmem otoczenia.
Za bardzo wymuszona ta szlachetność i za wiele wątpliwości.
Nikt nawet nie rozważał symbolicznie alternatywy (np. choćby zasygnalizował, że jest choćby perspektywa anulowania ślubu, gdyby chłopak przeżył).
Obawiam się, że gdyby był w ciut lepszym stanie, to wciąż byłaby narracja "niech chłopak ma motywację" - w końcu wszystko zaczęło się od nieporozumienia i narzeczeństwa trochę za wcześnie.

Dla mnie ogólnie Daisy nie jest naiwna z charakteru (jeśli już to bardziej naiwne są Anna i Baxter ;) tylko bardzo młodziutka i nieobyta z niewielką wiedzą i słabą perspektywą/możliwościami, ale nadrabiająca i ogólnie w miarę rozgarnięta, nawet jeśli nie z mocno rozwiniętym "ulicznym sprytem".

Hm, przy okazji... nie do końca jestem przekonana do jej relacji z Alfredem (edit: Andrew :D na tym etapie... ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 12 sierpnia 2022, o 00:09

Ja chyba nie byłam w pełni przekonana do żadnego jej ewentualnego chłopaka. Chociaż każdy był sympatyczny. Ale to wiem, że wielu widzów miało ten problem :).

Strasznie mi się podobała ta scena z ratowaniem rolnika :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 12 sierpnia 2022, o 00:30

Ja chyba też... Daisy ma potencjał w zupełnie innym kierunku jesli chodzi o jej główny wątek (znaczy: romans niewykluczony, ale nie na tym etapie życia ;)
Znaczy: jak już obejrzysz filmy... :D

PS Swoja drogą: kurcze, romans Carsona i Hughes to takie "co by było gdyby" Okruchów dnia :rotfL:
swoją drogą polecam, jesli jeszcze nie widziałaś ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 40270
Dołączył(a): 17 października 2011, o 13:59
Lokalizacja: Tam gdzie Niebo z Piekłem się łaczy
Ulubiona autorka/autor: Nalini Singh

Post przez Nocny Anioł » 12 sierpnia 2022, o 07:30

Fringilla napisał(a):Czemuż to? :hyhy:


Bo jeszcze trochę przyciemnią ten obraz już nikt nic nie zobaczy, ciemny las i coś warczy, drzwi i warczy, winda warczy, ściana i warczy. Tak się omija koszty grafika komputerowego, może dalej jest lepiej, to moje odczucie po pierwszym odcinku.

Co do Ani, to sama nie oglądałam, ale moja siostrzenica była zachwycona, cały czas o tym serialu trajlowała.
Obrazek
Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 12 sierpnia 2022, o 10:44

Ale, ale. Przy całej mojej galopującej sympatii do DA muszę napisać teraz kilka słów krytyki wobec tej produkcji. Oglądałyśmy wczoraj z mamą odcinek, w którym Robertowi pękł wrzód. No i sama scena ataku wypadła naprawdę świetnie. Ale jest tam też sekwencja wyścigu samochodowego. I...tak chamsko było w niej widać, że twórcy po prostu dwa razy skopiowali jedną sekwencję zamiast nakręcić dwa ujęcia, które chociaż minimalnie by się od siebie różniły, że to na serio wręcz bolało. W ogóle, im bliżej końca, tym większe lenistwo produkcyjne (i scenariuszowe trochę też) można zauważyć. Chociaż z drugiej strony nie zawsze jest to wina samych scenarzystów czy reżyserów. W ostatnim odcinku były problemy z lektorem, niektóre wypowiedzi postaci były jakby urwane w połowie :ermm:.

Daisy...w sumie bardzo ciężko jest mi ją jakoś konkretnie określić. Wydaje mi się, że właśnie w tych pierwszych odcinkach była trochę naiwna. Zastanawiam się też, czy, gdyby faktycznie spróbować porozmawiać z nią na trochę głębszym poziomie na temat tych mądrych cytatów z gazet i broszur politycznych, to czy ona faktycznie rozumiała o co w nich chodzi, czy tylko przytaczała je, bo tak ładnie jej brzmiały. Na pewno nie można odmówić jej inteligencji, ale to chyba bardziej w sensie szkolnym, że tak powiem. Za to instynktu samozachowawczego nie miała za grosz :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 12 sierpnia 2022, o 16:41

Nocny Anioł napisał(a):Bo jeszcze trochę przyciemnią ten obraz już nikt nic nie zobaczy, ciemny las i coś warczy, drzwi i warczy, winda warczy, ściana i warczy. Tak się omija koszty grafika komputerowego, może dalej jest lepiej, to moje odczucie po pierwszym odcinku.

Och, pierwszy sezon... To jest epoka realizacji, gdzie Coś Ostro Szło Nie Tak jeśli chodzi o sceny w ciemności ;]
Najsłynniejszy przykład: kluczowa bitwa w Grze o Tron w finalnym sezonie :rotfl:
To nie budżet, tam poszło o inne techniczne kwestie.
więc im dalej tym jednak wizualnie lepiej ;) to będzie raczej pytanie, czy Ci się atmosfera spodoba.
Ja pierwszy przewinęłam trochę... :shades:
Co do Ani, to sama nie oglądałam, ale moja siostrzenica była zachwycona, cały czas o tym serialu trajlowała.

No więc nie spotkałam jeszcze osoby młodszej, która by wolała stara ekranizację z lat 80. ;)
Och, i widać schyłek Ani jako powieści mega popularnej wśród młodziezy (jeśli już, to dalsze części).
Coraz bliżej Rodziewiczównie...

***
DA
Sceny szpitalno-lekarskie w sumie są chyba najlepsze, szczególnie w pierwszych sezonach - dawały nadzieję, ze to opowieści właśnie o przełamywaniu wyobrażeń zarówno postaci o świecie ;) jak i widzów o ówczesnych realiach :hyhy:
No i dobrze ustawiły postać Isobel: niby starsza pani z poprzedniej epoki, ale najmniej konserwatywnie myśląca i działająca...

mdusia123 napisał(a):I...tak chamsko było w niej widać, że twórcy po prostu dwa razy skopiowali jedną sekwencję zamiast nakręcić dwa ujęcia, które chociaż minimalnie by się od siebie różniły, że to na serio wręcz bolało.
To wybaczę, ale...
W ogóle, im bliżej końca, tym większe lenistwo produkcyjne (i scenariuszowe trochę też) można zauważyć. Chociaż z drugiej strony nie zawsze jest to wina samych scenarzystów czy reżyserów. W ostatnim odcinku były problemy z lektorem, niektóre wypowiedzi postaci były jakby urwane w połowie :ermm:.

Co do lektora - nie wiem, może to problem techniczny po stronie platformy :niepewny:
Ale ogólnie - to dla mnie walka między "widzowie uważają, że chcą <realizmu>" vs "widzowie chcą, żeby było HEA, chociaz udają, iż są zbyt na to wyrafinowani" :P
Znowu: dwa różne gatunki serialowe zależnie od sezonu :P

Filmy są już zupełnie... milutkie...

Zastanawiam się też, czy, gdyby faktycznie spróbować porozmawiać z nią na trochę głębszym poziomie na temat tych mądrych cytatów z gazet i broszur politycznych, to czy ona faktycznie rozumiała o co w nich chodzi, czy tylko przytaczała je, bo tak ładnie jej brzmiały.

To pierwsze :D
Mam wrażenie, że o opinii o "naiwności" decyduje tematyka "komunistyczna", ale może się mylę... ;)
Jakoś u nas kulturowo aktualnie uważa się wszelkie socjalistyczne idee za naiwne, a promuje się "pragmatyzm" darwinizmu społecznego :D
Ale ja nie o tym może...

Problem Daisy tez polega na tym, że na dłuższa metę nikt nie jest zainteresowany rozmową z nią na powyższe tematy, bo... cóż, dzieciak miał status z góry pewny, nigdy nie wyjdzie ponad swoją klasę wg wszystkich krewnych i znajomych.
Może jedynie ciężko fizycznie pracować. I ew. dopiero na późniejszych etapach, gdyby wykazała się jakimś równoległym talentem, to może...
Nie posiada bowiem wg nich jedynej rzeczy, która by sprawiła, że by się opłaciło w nią inwestować w tym wieku: urody i uroku.

Każdy sukces i krok w górę jest traktowany mile i z sympatią, ale i zawsze też dozą zaskoczenia.
Stąd wpychanie w małżeństwo z umierającym chłopakiem, bo "lepiej trafić nie może".
No więc i tak, i nie...

Tu jest ładnie pokazany problem, dlaczego darmowa edukacja jest potrzebna, i to obowiązkowa ;)
Inaczej takie dzieciaki jak Daisy, tak, pozbawione dobrze rozwiniętego ulicznego sprytu aka instynktu samozachowawczego a le z tymi "szkolnymi" talentami, szły na tak zwane "zmarnowanie".

Mam jeszcze jedno pytanie i jedną refleksę :P

Pytanie: masz wrażenie, mdusiu, że serial jednakowo wiele czasu i uwagi poświęca Nad Schodami i Pod Schodami?
I czy któryś wydaje Ci się ciekawszy?
Bo ja tu mam mieszane uczucia i sama nie wiem (bo mi się jeszcze filmy nakładają, a to inna zwierzyna choćby ze względu na format).

Refleksja: tak sobie ostatnio czytałam o refleksjach dotyczących analiz współczesnego "datingu" aka nie tyle randkowania co poszukiwania partnera stabilnego w świecie biur matry... tfu, aplikacji randkowych. Czy coś się zmieniło przez ostatnie 20 lat? cóż...
https://jezebel.com/the-number-of-lonel ... 1849401428

I a propos, dlaczego żaden chłopak nie dla Daisy (bo po prostu jest za młodziutka! to czas kraszów a nie miłości :lol:
ogólnie typ mężczyzn przedstawionych w DA jest na dłuższą metę wypisz wymaluj taki sam, głoszący "kobiety mają za dużo możliwości, a w ogóle to powinny się szybko decydować, bo nie wiem, czy mi się opłaca inwestować uwagę i czas".
No, z wyjątkiem Molesleya i ew. Toma w późniejszych sezonach (no i Thomas, bo funkcjonuje w trochę innych warunkach).
Nic się nie zmieniło ;)
Ale też... własnie, Molesley zdecydowanie jest pokazany jako mniej atrakcyjny wizualnie (ogólnie w zawodzie, gdzie chłopaków do służby przyjmowano tez ze względu na wygląd, był ewenementem, bo, jak wiadomo, trafił tam inną ścieżką).
Więc się musi "starać inaczej".

Podsumowując: fajnie pokazane, że uroda to numer jeden, gdy się aspiruje wyżej i dalej, niezależnie od płci :D
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 12 sierpnia 2022, o 17:55

No bo pierwsze trzy sezony, a kolejne trzy to naprawdę klimatycznie jest Niebo, a Ziemia. Serial spokojnie mógłby mieć te 24/25 odcinków i w dalszym ciągu miałby sens. Chociaż jednocześnie pozostawiałby po sobie nutkę niedosytu, ale...może nawet tak byłoby w niektórych przypadkach lepiej (tak, mówię o was, pani i panie Bates :hyhy:).

W sumie Toma swego czasu też skwitowałam określeniem "naiwniak", więc :hyhy:...

Szczerze? Bardzo ciężko mi stwierdzić, czy ta równowaga sił pomiędzy górą i dołem jest rozłożona po równo. Wydaje mi się jedynie, że "środek" w sensie Isobel, (Matthew liczę jednak jako górę) został nieco zaniedbany i tak trochę odstawiony na boczny tor. Wątek z lordem Mertonem rozwiąże się zapewne w ciągu dwóch odcinków, a wielka szkoda, bo na pewno dałoby się rozłożyć tę historię na cały ostatni sezon. Wcześniej pani Crawley w ogóle istniała tylko jako matka, babcia, sparingpartnerka dla Violet i okazjonalnie pielęgniarka :).

Albo nie, jak tak teraz siedzę i myślę, to wydaje mi się, że jednak więcej czasu antenowego poszło chyba na dolne piętra. No bo kogo my w zasadzie mamy na tej górze? Cora i Robert są małżeństwem od lat i ustaliłyśmy już, że w zasadzie wszelkie bardziej rozbudowane wątki z nimi były po prostu złe. Wątek z przeszłością Violet trafił do fabuły praktycznie wyłącznie po to, żeby Mary mogła jej w pewnym momencie powiedzieć "Nie masz prawa mnie potępiać za seks-randkę z Gillinghamem, skoro przed laty sama nie byłaś wzorem cnót wszelakich...". Sybil i Tom jak dla mnie byli jacyś tacy wymuszeni i też mieli tych wspólnych scen malutko, szczególnie w drugim sezonie. Sam Branson też nie zachwyca. Chociaż te przygody i całą niezależność Sybil w pierwszej serii całkiem lubiłam. Podoba mi się też Edith biorąca sprawy w swoje ręce i zakasująca rękawy do roboty. Chociaż, jak wcześniej wspomniałam, wielka szkoda, że w pewnym momencie jej samorozwój został totalnie przysłonięty, najpierw przez romans z Michaelem, a później przez te cyrki i miotanie się z Marigold. Mary i Matthew mieli fajną chemię przed ślubem. Po ślubie zdecydowanie wszystko zdechło. Sam Matthew był absolutnie kochany, chociaż pewne jego decyzje są jak dla mnie mocno dyskusyjne. Mary...Jezu, ja jej serio nie lubię. Przez cały czas ma w oczach te funty i w zasadzie niczego więcej nie zauważa. Okropne :mur:.

Ogólnie zdecydowanie wybieram świat służby, mimo wszystko. Tylko może bez Carsona, bo jego też zbytnio nie lubię :).

Wiesz, czasami mam wrażenie, że ta moja pisanina to taka strasznie nieskładna jest. Jak uważasz :)?

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 12 sierpnia 2022, o 19:19

mdusia123 napisał(a):W sumie Toma swego czasu też skwitowałam określeniem "naiwniak", więc :hyhy:...

Tu można wstawić listę, kto się najbardziej zmienił w dziwny sposób, czyli kogo w połowie plus minus serialu scenarzyści najbardziej utrącili ;)
Jak poprzednio rozmawiałyśmy o DA, to ja chyba pisałam, że to konserwatywne podejście do świata przedstawionego będzie na dłuższą metę nudne...
Scenarzyści utrącają każdą "próbę oporu" czyli faktycznego wyjścia poza schemat.
Sybil umiera (a wcześniej jej bunt i chęć wyjścia w wiat zostaje przerobiony na romans z człowiekiem z nizin), Edith faktycznie zostaje sprowadzona do roli klaczy rozpłodowej z hobby (ech, jak ja nie lubiłam Michaela, przynajmniej Bertie jest w miarę ok), Tom... został przekupiony i służy jako tokenowy plebejusz w rodzinie :hyhy:
Tu będę jednak bronić Mary: no ktos musi trzymać za pysk tych utracjuszy :hyhy: Nie to, że lubię postac, ale rozumiem koncept.
A Daisy... wciąż jest młoda...

Swoja drogą: Matthew tak kompletnie nie utknał mi w pamięci... :niepewny:
a niby miał zadziałać jako postać rozbijająca układ swym byciem "człowiekiem z zewnątrz" :hyhy:

No i własnie: reszta się nie zmienia Na Górze...
Bardzo ciężko mi stwierdzić, czy ta równowaga sił pomiędzy górą i dołem jest rozłożona po równo. Wydaje mi się jedynie, że "środek" w sensie Isobel, (Matthew liczę jednak jako górę) został nieco zaniedbany i tak trochę odstawiony na boczny tor. Wątek z lordem Mertonem rozwiąże się zapewne w ciągu dwóch odcinków, a wielka szkoda, bo na pewno dałoby się rozłożyć tę historię na cały ostatni sezon. Wcześniej pani Crawley w ogóle istniała tylko jako matka, babcia, sparingpartnerka dla Violet i okazjonalnie pielęgniarka :).


Tak się zastanawiam po prostu, czy to, że zdecydowanie bardziej skupiam się na Pod Schodami (no i faktycznie - Strefie Pomiędzy ;)
wynika z tego, że rzadziej faktycznie mamy do czynienia z opowieściami o tzw. służbie (a więc ciekawiej, nowe tematy etc.), lepszym dla nich scenariuszowym rozwinięciu (jest taki moment, gdy mam wrażenie, że przeciętny romans historyczny na 300 stron ma bogatszą fabułę jesli chodzi o Arystokratycznych Bohaterów, ba Bridgertonowie bywają mniej papierowi) czy jeszcze czegoś innego.

Wiesz, czasami mam wrażenie, że ta moja pisanina to taka strasznie nieskładna jest. Jak uważasz :)?

Ja nie mam takiego wrażenia, a jakby coś było niejasnego, to bym dopytała - taki urok rozmów w sieci w swobodnej formie :D
Pewnie zarazem dla osób nie znających DA, nie pamiętających lub wynoszących z serialu cos zupełnie innego może być trochę radośnie meandrująca ;)

Ja nawet nie pytam, czy moja pisanina jest składna, bo... jak wyżej: mam nadzieję, że współrozmówczynie też w razie potrzeby dopytają lub zwrócą uwagę, że plączę lub skrótowo zbytnio piszę, a nudne dla nich dygresje pominą :P

Na marginesie: zajrzyj do tematu Dramy i przypomnij sobie, że przykładowo tully się nie przejmuje, się dzieli przemyśleniami na bieżąco i chociaż pewnie każda z nas się gubi w fabułach, które śledzi i których nie znamy w 99%, to szacunek za chęć dzielenia się emocjami i analizami ^_^
Ja je swoją drogą czytam wiernie, bo nawet jeśli mocna hermetyczność (Nie Znam Tych Ludzi), to jednak na tym polega zabawa przy nie tylko poznawaniu Nowych Dzieł Samodzielnie, ale i śledzeniu Rzeczy, Których Kompletnie Nie Znam (i pewnie nigdy nie poznam) za Pomocą Recepcji Innych hmmm
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 12 sierpnia 2022, o 20:02

W zasadzie można stwierdzić, że Sybil ostatecznie skończyła właśnie tak, jak przewidywała Violet, która swego czasu powiedziała jej, że przed ślubem w ogóle nie powinna mieć własnych poglądów politycznych, a po ślubie to mężczyzna powie jej, co powinna myśleć i robić. Trochę to smutne, jak się tak nad tym dłużej zastanowić, bo przecież Tom jawił się dziewczynie jako jedyna szansa na uwolnienie się od duszących ją konwenansów, a tu taki trochę klops :?.

A później to już w ogóle było jak piszesz i pod koniec facet stał się nawet bardziej arystokratyczny od prawdziwych szlachetnie urodzonych. No, może z tą różnicą, że czasami rzucił jakąś socjalistyczną uwagą i jakoś tam niby wpierał różnorakie oddolne inicjatywy typu właśnie kariera dziennikarska Edith. Nawet chciałam coś podobnego napisać w swoim pierwszym podsumowaniu, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że to tylko moja nadinterpretacja. Cóż, miło mi słyszeć, że jednak nie :).

Powiem ci, że bardzo podobała mi się scena, w której Bertie z miejsca i totalnie bez namysłu zaoferował Edith swoją pomoc w poskładaniu nowego numeru jej czasopisma. Wielki pan parzący kawę i roznoszący kanapki pracownikom redakcji był naprawdę widokiem godnym zapamiętania :).

Matthew: równie do przesady szlachetny jak Bates, ale znacznie mniej umęczony życiem, a dzięki temu o wiele bardziej strawny :).

Myślę, że może tutaj chodzić zarówno o ten powiew świeżości (faktycznie o służbie z reguły się nie mówi, a jeśli już, to bardzo mimochodem, albo w stylu jakiejś "Trędowatej", czy tam innych "Chłopów"), jak i o ten o wiele lepszy scenariusz w przypadku przynajmniej kilku postaci :).

W ogóle, skoro tak już nabrałam odwagi, to napomknę jeszcze, że czasami nie za bardzo podobało mi się to, w jaki sposób rodzina traktowała Rose. Zupełnie niesłusznie karcili ją za pewne rzeczy: za to, że jej znajomy przesadził z alkoholem w klubie i musiał ją ratować CZARNOSKÓRY (Rosamund wybitnie podkreśliła to słowo) wokalista, za to, że jej przyjaciółka zgubiła list od księcia Walii. I to w głównej mierze te sceny miałam na myśli pisząc o "arystokratycznym" zachowaniu Toma. Jak podbijał do niej na parkiecie i mówił "Pożegnaj się z przyjaciółmi, wychodzimy natychmiast". A on to sobie mógł flirtować z córką szefa. No nie podobały mi się takie sceny za bardzo. Chyba, że znowu jestem przewrażliwiona i widzę coś, czego nigdy tam nie było :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 13 sierpnia 2022, o 18:55

mdusia123 napisał(a):W zasadzie można stwierdzić, że Sybil ostatecznie skończyła właśnie tak, jak przewidywała Violet, która swego czasu powiedziała jej, że przed ślubem w ogóle nie powinna mieć własnych poglądów politycznych, a po ślubie to mężczyzna powie jej, co powinna myśleć i robić. Trochę to smutne, jak się tak nad tym dłużej zastanowić, bo przecież Tom jawił się dziewczynie jako jedyna szansa na uwolnienie się od duszących ją konwenansów, a tu taki trochę klops :?

I dlatego ja mam problem ze scenarzystami: czy to faktycznie moralitet mam być w tym przypadku :]

Powiem ci, że bardzo podobała mi się scena, w której Bertie z miejsca i totalnie bez namysłu zaoferował Edith swoją pomoc w poskładaniu nowego numeru jej czasopisma. Wielki pan parzący kawę i roznoszący kanapki pracownikom redakcji był naprawdę widokiem godnym zapamiętania :).


Z bardzo dużą ostrożnością podchodziłam na początku tego entuzjazmu, bo był wręcz ciut karykaturalny na początku, ale przyznam, że się facet sprawdza na każdym kolejnym etapie... (filmy!).
Tu mam... no nie wiem... ale... mdusiu, jak sądzisz, wizualnie na skali w ramach tzw obiektywnych wskaźników (fuj) przystojności to gdzie byś go umieściła? Pytam w celach konkretnych, bo mam teorię :hyhy:

Matthew: równie do przesady szlachetny jak Bates, ale znacznie mniej umęczony życiem, a dzięki temu o wiele bardziej strawny :).

Szczęściarz :]
;)

czasami nie za bardzo podobało mi się to, w jaki sposób rodzina traktowała Rose. Zupełnie niesłusznie karcili ją za pewne rzeczy: za to, że jej znajomy przesadził z alkoholem w klubie i musiał ją ratować CZARNOSKÓRY (Rosamund wybitnie podkreśliła to słowo) wokalista, za to, że jej przyjaciółka zgubiła list od księcia Walii. I to w głównej mierze te sceny miałam na myśli pisząc o "arystokratycznym" zachowaniu Toma. Jak podbijał do niej na parkiecie i mówił "Pożegnaj się z przyjaciółmi, wychodzimy natychmiast". A on to sobie mógł flirtować z córką szefa. No nie podobały mi się takie sceny za bardzo. Chyba, że znowu jestem przewrażliwiona i widzę coś, czego nigdy tam nie było :).

Rose: no był to dla mnie niezgrabny watek, chociaż założenie ciekawe i Rose była fajna.
Sam wątek z Jackiem, muzykiem, był... uf, trudny do oglądania pod zbyt wieloma względami.
Z jednej strony miało się wrażenie, że wreszcie twórcy zrozumieli widzów pytających o bardziej, ekhm, realistyczne pokazywanie realiów (narzekano na jednak mało prawdopodobnie wybielenie totalne tego okresu - maks to Turcy w typie europejskim i na wszelki wypadek o wysokiej pozycji). W czasach Imperium ;)
A wyszedł trochę tokenizm...
Z drugiej - sam pomysł nie był zły, Jack był dobrze zagrany i w ogóle...
Jednak na koniec... tak, reakcja Toma na koniec bez kontekstu (a kontekst jest ciekawy! wszak jest Irlandczykiem) i.. och, Mary miała wypaść jako Ta Przyzwoita, a wypadła na totalną tchórzliwą typowa hipokrytkę "cóż poradzić, takie, czasy, jakby były inne..." i całe zrzucenie ciężaru na Jacka "wiesz, jeśli ją darzysz uczuciem, to ją zmusisz do odejścia" :]
Mozna to było pokazać - z takim samym efektem - lepiej.
Kurcze, i wisienka: na koniec Rose, dla udobruchania widzów chyba i żeby pokazać, że Przecież Oni Nie Są Rasistami wychodzi za chłopaka z żydowskiej rodziny (i to nie zasymilowanej na wzór jej matki EDIT miałam na myśli ciotkę).
Tak obok siebie postawione wypadają... krindżowo...
I jeszcze to, jak Rose przekonała do siebie przyszłego teścia... :facepalm:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 13 sierpnia 2022, o 19:16

O Jezu, dla mnie zdecydowana większość facetów w tym serialu jest jakaś taka...mało wyględna, szczerze powiedziawszy. Chyba nie służy im stylizacja na lata 20-te :).

Fakt, Rose była słodka, ale na pewno dało się wyciągnąć z niej o wiele więcej tego buntowniczego ognia, może nawet zrobić z niej kogoś w rodzaju drugiej Sybil. Urocza flirciara lubiąca pewne nowinki techniczne to...jakby trochę mało :).

Mam jeszcze jeden przykład totalnej pretekstowości fabuły pod sam koniec serialu: powrót Gwen. Pojawiła się tak naprawdę tylko po to, żeby Thomas mógł być niegrzeczny dla jakiegoś gościa w obecności rodziny i żeby Robert ostatecznie utwierdził się w przekonaniu, że "Barrow musi natychmiast zniknąć z tego domu!" :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 14 sierpnia 2022, o 01:45

Uroda: to może bardziej "kto pasuje do konwencjonalnej przystojności najbardziej" ;) bo dla mnie Molesley i Bertie są jakby na dole drabiny ale wyraźnie na topie pod względem ogólnego rozgarnięcia emocjonalnego i nie tylko ;)

Ja nawet nie pamiętałam Gwen...

Hm, i jeszcze raz: nawet jeśli mocniej melodramatyczne, to jednak ciekawsze są wątki z pierwszych sezonów...
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 14 sierpnia 2022, o 12:21

No tak najbardziej oko dało się w serialu zawiesić na Matthew i na wczesnym Tomie. Bertie...Edith w zasadzie zawsze parowano ze...średnio atrakcyjnymi facetami, delikatnie mówiąc. Więc to żadna nowość, że jej docelowa miłość też nie była jakaś najpiękniejsza. Bo przecież scenarzyści musieli po raz ostatni spróbować wmówić widzom "Patrzcie! Macie ją uważać za najbrzydszą z sióstr, za którą żaden przystojny książę z tabunami wielbicielek nigdy by się nie obejrzał!". Gdzie ona sama w sobie nie była przecież jakaś koszmarnie brzydka, żeby serio totalnie nikt jej nie chciał przez tyle lat. Problem pojawiał się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy stanęła obok uwodzicielskiej Mary i wręcz absurdalnie ślicznej Sybil :).

Molesley...to Molesley. W dalszym ciągu wręcz sklejony z panną Baxter, nawet w totalnym ferworze przygotowań do otwarcia domu dla zwiedzających będący w stanie zamienić z nią chociaż kilka sensownych zdań na ważny temat, wspierający, a nie oceniający. W ogóle to ostatnio uświadomiłam sobie też, że odkąd Baxter pojawiła się w domu, on nagle przestał aż tak błaznować i się popisywać, że czego to on nie potrafi i jaki to nie jest uzdolniony we wszystkim. Albo moja galopująca sympatia do tego wątku już totalnie przysłania mi rzeczywistość i wymyślam. Ale serio odnoszę wrażenie, że on w końcu trochę się jednak opanował :).

Spoko, moja mama też jej nie pamiętała. To była ta pokojówka Sybil, której dziewczyna pomagała znaleźć pracę biurową. Woziła ją na rozmowy kwalifikacyjne, pożyczała własne ciuchy, pisała listy polecające, a w końcu zorganizowała jej rozmowę kwalifikacyjną w bibliotece domu. I osobiście koczowała pod drzwiami, żeby nikt tam niespodziewanie nie wparował. Gwen mieszkała w tym samym pokoju co Anna. Dziewczyny się przyjaźniły :).

Ale powiem ci, że ten odcinek ze zwiedzaniem domu był taki trochę...za zwykły. Mało się w nim działo w sumie. Szczególnie w porównaniu z poprzednim i następnym. Podobało mi się tylko to, jak rodzina totalnie sobie nie radziła z opisywaniem historii posiadłości. Zachowanie Violet (ta awantura z Corą przy tylu obcych ludziach) średnio mi pasowało do wielkiej damy. No tradycyjnie fajni byli też Baxter i Molesley. I fakt, że pani Hughes trochę się jednak nabija ze swojego męża i jego wiecznego marudzenia. Ale tak to...nuda :).

I naprawdę wątek lorda Mertona i Isobel powinien być w tym sezonie jednym z wiodących :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 14 sierpnia 2022, o 22:54

mdusia123 napisał(a):Problem pojawiał się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy stanęła obok uwodzicielskiej Mary i wręcz absurdalnie ślicznej Sybil :)

tu pewnie można się spierać między typami urody Mary vs Edith, ale Sybil, jak później Rose, pewnie wpisuje się spokojnie w kanon ;)
No i ja tu się zastanawiam, bo z jednej strony fajnie, że nie poszło się w schemat "urocza panna ceni mężczyznę za osobowość, nie urodę" (jak byłam młodsza, to twierdziłam, że po tym w 80% rozpoznaje się, że twórcą by hetero facet z kompleksami :P
Dla mnie ogólnie Rose to taka Sybil 2.0.

Ogólnie swoja drogą na plus, że nie było motywów "pięknej i bestii" - oprócz Anny i Batesa, ale to na poziomie, ekhm, emocjonalnym :czeka:

To była ta pokojówka Sybil, której dziewczyna pomagała znaleźć pracę biurową.

Pamiętam już ^_^ Niby domkniety, ale... wolałabym, żeby był poważniej potraktowany, trochę jak wątek z nieslubnym dzieckiem aka losem "kobiet upadłych" (chociaż sam w sobie znowu miał słabe punkty, to jednak ambiwalencja wszystkich bohaterów była całkiem niezłym zagraniem).

Zachowanie Violet (ta awantura z Corą przy tylu obcych ludziach) średnio mi pasowało do wielkiej damy.

Też musze sobie przypomniec, ale chyba tak, podobne wrażenie... :ohlala:

No tradycyjnie fajni byli też Baxter i Molesley.

No to najnowszy film winien Ci przypaść do gustu w tym kontekście ^_^
Chociaż zarazem, jak mi przypomniałaś o wątku - hm, trochę się wobec tego nie wysiliła ekipa pomysłowo...
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 14 sierpnia 2022, o 23:49

To ja mam tak, że nie wiem dlaczego, ale jak tylko widzę Edith, od razu stają mi przed oczami retro zdjęcia z lat 1900-1918, które widziałam przez lata w internecie. Serio, jak dla mnie dziewczyna totalnie pasuje do tej konkretnej epoki. Mary jest pociągająca, a Sybil klasycznie (i, jak już wspominałam, wręcz absurdalnie) śliczna. Ale obie w moich oczach reprezentują trochę bardziej współczesny kanon. Rose jest czymś pomiędzy :).

Henry Talbot za to jest tak współczesny i nieprzystający do serialowej rzeczywistości, że kiedy tylko są jakieś sceny z nim, przez pierwsze sekundy mój mózg lekko się gotuje :).

A co byś jeszcze dodała do tego wątku Gwen? Bo ja, tak szczerze mówiąc, nie widzę tam już zbyt wielkiego pola do popisu :).

Czemu myślisz, że się ekipa nie wysiliła? Za mało czasu antenowego w filmach :)?

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 15 sierpnia 2022, o 03:55

Ok, inaczej: Sybil i Rose spełniają wymogi współczesne i ówczesne - angielskie róże jak najbardziej :D natomiast zgadzam się - Edith i Mary świetnie wpisują się w standardy ówczesnej ogólnej przystojności ;)
Ale ale: jakby tak bez makijażu dziś popatrzeć na kobiety, to serio, każda z nas, która sobie nie zafundowała zabiegów z szeroko pojmowanej medycyny estetyczną zwanej spokojnie może statystować w filmie sprzed 100 lat (a jeśli nie ma zębów lub ma je krzywawe, to i wcześniej :lol:

I przepraszam, tu się nie zgodzę, Talbot jest mega "ówczesny" :P a Matthew Goode to ma etat chyba "typowa Brytola sprzed minimum 50 lat" :rotfl:
Ale ok: jest trochę z innej bajki, a raczej - z innych wyobrażeń o ówczesnej epoce (pewnie by bardziej pasował do pierwszych 2 sezonów ze swoim pomięciem emocjonalnym a nie złociutkich milusich opowieści o Rodzinie z dalszych).
Tak wizualnie... to każdy tam pasuje...

No wiec Gwen na papierze ma potencjał, a tak stała się tylko narzędziem do pokazania, jaka fajna jest Sybil ("to Twoja zasługa, że jestem tam, gdzie jestem"). A to jedna z niewielu postaci, która faktycznie aktywnie wyszła poza swoją pozycję w społeczności z sukcesem... (nie liczymy Toma, bo jak wyżej ;)
Spoiler: no i potencjał Thomasa :P

Przy postaciach wprowadzanych zawsze fajnie widać, czy mają swoją własną opowieść, czy też służą jedynie do nakręcania cudzej (tak, Lady Crowley, jak wspomniałaś :D no i wracamy do Anny i Batesa... :lol:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 15 sierpnia 2022, o 11:52

Ba Anna i Bates bez siebie naprawdę totalnie nie istnieją. Wręcz na siłę próbuję przypomnieć sobie teraz JAKIKOLWIEK wątek jednego z nich, który mógłby się toczyć całkowicie bez udziału tej drugiej osoby i...totalna pustka. Trzeba byłoby wszystko przepisywać. Już serio Baxter i Molesley mają osobno o wiele więcej do zaoferowania, a oboje, tak naprawdę, "zaczęli się" dużo później. Nawet on, chociaż był w fabule od samego początku, przez pierwsze trzy sezony służył bardziej za naczelnego błazna i dopiero w tej "drugiej historii" dostał coś konkretnego do roboty. I nie piszę tego tylko dlatego, że chwilowo mam totalnego bzika na punkcie ich historii. No...może tak troszeczkę :).

Dla mnie wątek Gwen jest ciekawy w momencie, gdy zaczynamy porównywać ze sobą podobne historie, które rozegrały się na przestrzeni tych sześciu sezonów. Zobacz jaka była chociażby reakcja Carsona, kiedy dowiedział się, że dziewczyna pragnie czegoś więcej aniżeli przez następne pół wieku cerować cudze sukienki. Na marzenie Alfreda o kucharzeniu zareagował już zupełnie inaczej, potrafił chłopaka wesprzeć, gdy ten chciał się poddać po pierwszej porażce. No, trochę marudził przy nauce Daisy, ale ostatecznie też ją pochwalił i stwierdził, że to był dobry pomysł, żeby się jakoś rozwijała. Nadal szczerze gościa nie lubię, ale mimo wszystko muszę mu przyznać, że jakoś tam potrafił się przystosować do współczesności. Chociaż w minimalnym stopniu :).

Dla mnie w ogóle wątek Mary&Talbot jest bardzo "zabawny". Mary widzi, że to się nie uda. Anna widzi, że to się nie uda. Widzowie widzą, że to się nie uda. A scenarzyści dalej twardo obstają przy swoim. Tylko po to, żeby w filmach stwierdzić "Ups, to naprawdę się nie udało...". No kurde! Jak żeście na to wpadli, Sherlocki :)?

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 15 sierpnia 2022, o 19:08

Dla porządku poza DA (o nim niżej) :hyhy:
Jak ktos szuka porządnego horroru, to serio - własnie się skończył 3. sezon Evil i był równie świetny jak pozostałe :D
Jest tam wszystko, od Twin Peaks do Dziecka Rosemary plus porządnie dopracowane istoty demoniczne godne uMemligowania oraz adekwatna komedia i humor :hyhy:
A główna bohaterka... och, kocham ją :lol: (i wreszcie moje pokolenie się doczekało przedstawień matek nastolatek, z którymi, ekhm, się identyfikujemy... ale i dzieciaki pozytywnie pokazywane).
Przy tym wszelkie Sandmany, Stranger Things i Sabriny to jest YA dla młodszych dzieciaków ^_^

Teraz tylko ostatni odcinek 4. sezonu Westworld...

***

Wracając do DA:

mdusia123 napisał(a):Wręcz na siłę próbuję przypomnieć sobie teraz JAKIKOLWIEK wątek jednego z nich, który mógłby się toczyć całkowicie bez udziału tej drugiej osoby i...totalna pustka.

W teorii wątek bycia weteranem miał być Opowieścią Batesa. I to w to wpleciono Annę. I ogólnie Jego Cierpienie (w które znów wpleciono Annę, jak wyżej rozmawiałyśmy :hyhy: i się z tego zrobił... ech...

Trzeba byłoby wszystko przepisywać. Już serio Baxter i Molesley mają osobno o wiele więcej do zaoferowania, a oboje, tak naprawdę, "zaczęli się" dużo później.
Nawet on, chociaż był w fabule od samego początku, przez pierwsze trzy sezony służył bardziej za naczelnego błazna i dopiero w tej "drugiej historii" dostał coś konkretnego do roboty.

Ja uważam, że to był niezły watek z jeszcze innego powodu, bo pokazywał w duchu pierwszych sezonów, jak wygląda deklasacja i jak bliźni traktują w społeczności ;)
To uczynienie "błaznem" osoby niegdyś marzącej o byciu nauczyciela (i z potencjałem ku temu!) - zawodzie o statusie w praktyce co najmniej równej jednak jeśli nie wyższej kamerdynerowi w posiadłości - czyni całą sytuację mocniej skomplikowaną... nie jest przypadkowe: społeczność cały czas próbuje go "ustawić"...
Ba, to scenarzyści po prostu próbują go ustawić: facet dostaje za swoje, bo chyba nie do końca okazywał zrozumienie dla sytuacji choćby oddalonej służącej w ciąży (nie pamiętam imienia, musze sprawdzić) i chyba Toma... i na koniec też wyleciał radośnie ;)

A można z tego było zrobić lekką komedię, ponieważ Molesley ogólnie jest mega pozytywną osobą, nawet jeśli też jak Bates i ogólnie większość facetów, świętoszkowatą (oprócz Thomasa, który po prostu jest pragmatyczny z wiadomych powodów) i który (z różnych powodów) nie ma nikomu za złe niczego na dłuższą metę i faktycznie aż przesadza z wdzięcznością chwilami...
Tu wchodzi Baxter, która... no właśnie, łączy ich nie tylko opiekuńczość Baxter a la Anna i docenienie tejże cechy przez Molesleya (miał wszak do Anny lekka słabość), ale i podobne doświadczenie: Baxter też ma na koncie zależność aka wdzięczność obowiązkową wobec osoby, która zarazem... nie jest fair do końca (ok, Thomas wypada tu zdecydowanie gorzej ze wym Niecnym Planem od ogólnej lekkiej próby reszty służby ustawienia Molesleya "w szeregu").
Co fajne: Baxter i Molesley dla siebie nawzajem byli w stanie zrobić coś, co dla samych siebie by nie mogli: wypunktowali sprawcom mniej lub bardziej wprost (Baxter mega dyplomatycznie i na około, bo... kobieta z przeszłością :] jak niefajnie się bliźni wobec nich zachowują ;)
U podłoża ich relacji już mamy do czynienia z pewna równowagą ;)

Przy okazji: jak dla mnie to mamy dwa modele zdobywania uczucia wybranej osoby w serialu: albo klasyczny cis-hetero flirt nastawiony na lekką dominację (takie typowe wywieranie nacisku "umów się ze mną" i "powiedz, że mnie lubisz, przecież wiem, że tak" czyli ogłnie "wiem lepiej od ciebie, co czujesz") vs okazywanie wsparcia i zainteresowania.

I co zabawne, do drugiej grupy należą Baxter x Molesley, Edith x Bertie i w pewnym zaskakującym wręcz bo wiarygodnym stopniu Rose x Atticus (zaskakującym, bo są oboje "ładni" :D co zwykle sprzyja modelowi numer 1. ale też - tu doceniam scenarzystów - może własnie dlatego, że tak doskonale sobie zdają sprawę, że są "ładni", że nie muszą tegoż modelu wykorzystywać... dla mnie model numer 1. jest zwykle mocno powiązany z ogólnymi ukrytymi kompleksami i lękami w szczególności ze strony facetów :P vide Anna i Bates (ok, moim zdaniem to Anna tutaj faktycznie... wywierała nacisk w pierwszej fazie... i chyba tez paradoksalnie trochę odstraszyła Batesa :lol: to był jeszcze etap, gdy byłam zainteresowanie fabularnie ich związkiem ;)

A, no i jeszcze do 2. grupy - z trochę innych powodów, ale jednak... - należał Thomas na dłuższą metę :D


Zobacz jaka była chociażby reakcja Carsona, kiedy dowiedział się, że dziewczyna pragnie czegoś więcej aniżeli przez następne pół wieku cerować cudze sukienki. Na marzenie Alfreda o kucharzeniu zareagował już zupełnie inaczej, potrafił chłopaka wesprzeć, gdy ten chciał się poddać po pierwszej porażce. No, trochę marudził przy nauce Daisy, ale ostatecznie też ją pochwalił i stwierdził, że to był dobry pomysł, żeby się jakoś rozwijała.

Słuszna uwaga.
Kurcze, takie miniwątki stanowiły o mocy serialu.

Nadal szczerze gościa nie lubię, ale mimo wszystko muszę mu przyznać, że jakoś tam potrafił się przystosować do współczesności. Chociaż w minimalnym stopniu :).

Tu jednak bardziej obstawiam teorię pozytywnego konserwatyzmu niż samo nadążanie za współczesnością, czyli miał osobowoś, którą spotykamy - tak jak różnych mniejszych lub większych rewolucjonistów ;) - w każdym stuleciu: mianowicie otwartość na naturalne jednak zmiany, jakie muszą zachodzić i umiejętność dostrzegania i wspierania potencjałów (też dla własnego interesu ;)
Aczkolwiek tak, prawdopodobnie tempo pewnych zmian większe niż za czasów np. jego ojcu w jego wieku wzrosło, więc tu szacunek dla Carsona faktycznie, że się nie gubi za bardzo... i faktycznie słucha innych (och, jest w tym element dumy: skoro on udziela Lordowi rad to też wszakże winien być otwarty na rady niższych statusem... to własnie elastyczny konserwatyzm :P

Dla mnie w ogóle wątek Mary&Talbot jest bardzo "zabawny". Mary widzi, że to się nie uda. Anna widzi, że to się nie uda. Widzowie widzą, że to się nie uda. A scenarzyści dalej twardo obstają przy swoim. Tylko po to, żeby w filmach stwierdzić "Ups, to naprawdę się nie udało...". No kurde! Jak żeście na to wpadli, Sherlocki :)?

No bo o to chodzi: wiemy i chcemy patrzeć na ten, nomen omen, karambol.... :lol:
znaczy: może nie ja, ale rozumiem potrzebę wprowadzenia tego niedoskonałego w końcu związku ^_^
Zresztą Mary w ostatnim filmie całkiem nieźle pokazała, o co chodzi i że jest świadoma sytuacji... Widzę, że ma potencjał na ogarniętą seryjną monogamistkę (romans nie, rozwód tak i żadnych tam pocieszeń i półśrodków po drodze, emocjonalnie jednak tego potrzebuje :D
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 15 sierpnia 2022, o 19:46

Kurde, aż trochę mam wyrzuty sumienia, że ostatnio tak zdominowałam rozmowę :).

No właśnie z A&B jest taki problem, że oni już od pierwszych minut pierwszego odcinka zaczynają być ze sobą ściśle spleceni. Tam nigdy nie było miejsca na pełnoprawne osobne wątki. I chyba właśnie fakt, że scenarzyści celowo i w pełni świadomie zbudowali te postaci w taki sposób, jest dla mnie najbardziej przerażający :).

A ja bardzo lubię, kiedy równowaga w przyrodzie jest zachowana, więc naprawdę dla nikogo nie powinien być wielkim zaskoczeniem fakt, że i ten wątek pokochałam tak ogromną miłością. Bo rzeczywiście ta dwójka od samego początku bez ustanku (choć jednocześnie nie aż do etapu, w którym widz...eee...wymiotuje tęczą i jednorożcami z powodu przesłodzenia) powtarza sobie nawzajem "Wierzę, że sobie poradzisz, jesteś silny/silna, a w razie czego ja wciąż będę w pobliżu, żeby wesprzeć cię w każdy możliwy sposób...", ale zawsze idą za tym też konkretne, wartościowe czyny. Serio, dla mnie jest to jedna z najpiękniejszych i najbardziej wiarygodnych psychologicznie współczesnych historii miłosnych, jakie w życiu widziałam :).

Swoją drogę, wiesz, że ja tych pierwszych sezonów, wbrew pozorom, nie uważam za jakieś bardziej mroczne od kolejnych? Kojarzę je raczej jako te, w których nieco częściej i w dokładniejszy sposób pokazywano widzom, w jaki sposób funkcjonowały tego rodzaju majątki z wszelkimi przyległościami :).

Oj, Mary i Henry w końcu się rozwiodą. Jestem tego pewna na 150%. Podejrzewam, że nie dotrwają nawet do...piątej rocznicy ślubu :).

A służąca w ciąży miała na imię Ethel. Jako pokojówka wkurzająca na maksa, później nawet ją polubiłam i jej współczułam. A nawet w tej bardziej wnerwiającej formie była o wiele fajniejsza od tej psychopatki Edny :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28666
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 15 sierpnia 2022, o 23:23

mdusia123 napisał(a):Kurde, aż trochę mam wyrzuty sumienia, że ostatnio tak zdominowałam rozmowę :).

Się rozmawia o tym, o czym się chce aktualnie rozmawiać, tu nie ma co przepraszać ^_^
I też kończy dyskusję, gdy się ma ochotę ją skończyć :P ;)
No właśnie z A&B jest taki problem, że oni już od pierwszych minut pierwszego odcinka zaczynają być ze sobą ściśle spleceni. Tam nigdy nie było miejsca na pełnoprawne osobne wątki. I chyba właśnie fakt, że scenarzyści celowo i w pełni świadomie zbudowali te postaci w taki sposób, jest dla mnie najbardziej przerażający :).

Czemu aż przerażające? :D
To, że praktycznie nie do uniknięcia... "się nie sprzeda pomysłu na opowieść, jesli nie będziemy mieć mega pary na wstępie" - A+B, Mary i Matthew :P
(ech, to tez przy okazji Westworld - jestem fanką, ale pierwszy sezon przewijałam, bo prawie popełniono dla mnie grzech podobny: za dużo romansu w romansie :lol: Dopiero jak protagonistka w pełni fabularnie uzyskała agendę (twórcy nie musieli się ukrywać pod motywem klasycznego cis romansu) to nabrał serial rumieńców (czyli: romans pozostał, ale bohaterowie egzystowali na równi poza nim...).

nie aż do etapu, w którym widz...eee...wymiotuje tęczą i jednorożcami z powodu przesłodzenia

no nie wiem, ostatnie filmowe koncepcje trochę się znalazły na pograniczu :lol:
Serio, dla mnie jest to jedna z najpiękniejszych i najbardziej wiarygodnych psychologicznie współczesnych historii miłosnych, jakie w życiu widziałam :).

Może też dlatego, bo opiera się na działaniach i sytuacjach, a nie opisach stanów emocjonalnych, "pokaż zamiast opowiedz" ;)

Swoją drogę, wiesz, że ja tych pierwszych sezonów, wbrew pozorom, nie uważam za jakieś bardziej mroczne od kolejnych? Kojarzę je raczej jako te, w których nieco częściej i w dokładniejszy sposób pokazywano widzom, w jaki sposób funkcjonowały tego rodzaju majątki z wszelkimi przyległościami :)

Dla mnie też nie są w sumie mroczniejsze, to faktycznie pewien skrót myślowy, pod którym się kryje uproszczenie "czasem tez lało na zewnątrz, a zycie toczyło się dalej" ;)
Serio, nie kojarzę pochmurnej pogody w późniejszych odcinkach :rotfl:
No dobra, na koniec trochę za dużo słońca jak dla mnie w filmie :P

Oj, Mary i Henry w końcu się rozwiodą. Jestem tego pewna na 150%. Podejrzewam, że nie dotrwają nawet do...piątej rocznicy ślubu :).

Albo ktos znów nie dozyje... :hahaha:

A służąca w ciąży miała na imię Ethel. Jako pokojówka wkurzająca na maksa, później nawet ją polubiłam i jej współczułam. A nawet w tej bardziej wnerwiającej formie była o wiele fajniejsza od tej psychopatki Edny :).

Watek znów dający trochę pola do popisu przynajmniej aktorkom, chociaz na koniec bardzo schematycznie poprowadzony fabularnie...
Hm, chyba też pozwalający Isobel na trochę więcej jako postaci: więcej rozterek i niepewności, co jest w praktyce najlepszą ścieżką wśrod wielu niefajnych, i też jak dla mnie uczłowieczającą jej postać lepiej niż zrobiono to z "pięknymi duszami" a la Anna i Baxter.
Ok, obie są w porządku, ale przyznam, że Isobel stała się ciekawsza na koniec.
I dlatego lubię Daisy, bo poziom skomplikowania, jej motywacje, sposób myślenia i żeglowania po świecie ze swymi wyobrażeniami, ambicjami, wspomnianą "naiwnością" ale i rozgarnięciem intelektualnym czyniło ją postacią o wiele bardziej wieloaspektową i z potencjałem ciekawego rozwoju - można ją poprowadzić praktycznie w każdym kierunku...

Jakbym miała zrobić ranking najciekawszych postaci... cóż, po pierwsze wygrywają te z dłuższym stażem z powodów naturalnych...

Daisy, Isobel, Mary, Thomas...
potem Molesley i Hughes, następnie zaskakująco może ale jednak Carson...
Anna i Baxter na równi, bo na samym początku Anna miała potencjał spory a Baxter dołączyła później i jednak wylądowała czasowo na obrzeżach bardziej, O'Brien mimo krótszego ale jakże ważnego stażu...
Pani Patmore, bo wydawała się paradoksalnie bardziej ludzką postacią w krwioobiegu domu i z własnym życiem niż Violet, która trochę faktycznie służyła do wygłaszania zgrabnych cierpkich uwag i gdyby nie aktorka, to nie wiem ;)
Dalej zbiorczo reszta Crawleyów i Bates :lol:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 16 sierpnia 2022, o 00:04

Z tym, że te "mega pary" na dłuższą metę właśnie wcale nie okazały się być tak bardzo mega. Nawet kiedyś się tutaj poskarżyłam, że chemia buzująca pomiędzy Mary i Matthew totalnie wyparowała po ślubie. A Batesowie to już w ogóle drama na dramie dramę poganiająca, czy jak to tam leciało :).

No wiesz, ja tam uważam, że trochę cukru czasami też jest człowiekowi potrzebne. Ja tam czasami lubię, bo naprawdę bardzo chcę, żeby im się razem szczęśliwie ułożyło :).

Dobra, tutaj lekko skrytykuję serial: ten ostatni sezon to już rzeczywiście totalna gonitwa za HEA. Na filmy patrzę nieco inaczej, bo...to filmy właśnie i ciężko upchnąć w nich tyle, co w 9 odcinkach, ale ta 6 seria naprawdę lekko mnie boli :).

Jezu, mam nadzieję, że w filmie numer trzy nie dostaniemy po raz kolejny Mary w głębokiej żałobie, bo sama strzelę sobie w łeb, przysięgam :).

Ja chyba lubię panią Hughes, Isobel, pannę Baxter i panią Patmore mniej więcej na równi. Za Daisy nie przepadam. A Violet traktuję neutralnie :).

A skoro mowa o pani Patmore: w pewnym odcinku stwierdziła, że nie potrafi pisać. Ale w milionie innych było widzowi pokazane, że czytać to już jak najbardziej umie. Możliwe to jest w ogóle, żeby umieć jedno bez drugiego :)?

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Oglądamy!

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości