Olga Tokarczuk ze swoim bonmotem o idiotach dość dobrze wpisuje się w niby proczytelniczą propagandę, z jaką mamy do czynienia w Polsce od jakichś dwudziestu lat, a która nakręcana jest głównie przez wydawców. Proponowane na rynku książki w swojej masie są coraz głupsze, coraz bardziej schematyczne i obliczone na łechtanie powierzchownych emocji czytelnika. Wynika to ze świadomej strategii wydawców chcących wychować czytelnika mało refleksyjnego, bezkrytycznego, pochłaniającego kompulsywnie kolejne podobne jedna do drugiej fabuły, kolejne produkcje dające pozór głębi skrojone pod średnią arytmetyczną publiczności, której poczucie życiowej mądrości kształtuje poppsychologia. Ponieważ produkcja ta jest w swojej masie głupawa, musi jej towarzyszyć propaganda konsumpcji czytelniczej jako czynności nobilitującej, pozwalającej kompulsywnym czytelnikom czuć się lepszymi, mądrzejszymi, bardziej empatycznymi, ładniej pachnącymi i ładniejszymi od jakichś wyobrażonych nieczytających. Stąd te wszystkie akcje typu "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka" czy "nie jestem przeciętnym Polakiem, lubię czytać książki".
Kryzys książki i słowa pisanego niejako zmusza uczestników rynku książki do takich propagandowych zabiegów, bo ludzie dziś wcale nie potrzebują książek do tego, do czego potrzebowali ich dawniej: żeby w jakiś sposób wzbogacić swoją wrażliwość, duchową głębię, a już na pewno nie wiedzę o świecie, inteligencję, zaspokoić ciekawość czy co tam jeszcze. Wręcz przeciwnie, znakomita większość produkcji wydawniczej ludzi ogłupia, już od wczesnego dzieciństwa tresuje w schematycznym myśleniu pozbawionym jakiegokolwiek zdziwienia. Z książkami jest tak samo jak z przemysłem tekstylnym, ludzie właściwie zadowoliliby się ułamkiem wytworów. Aby sprzedać całą tę nadprodukcję, należy wytworzyć w publice przekonanie, że wraz z kolejnym niepotrzebnym, a bywa że i toksycznym produktem nabywa prawo do czucia się lepszym od innych, a przynajmniej nie gorszym.
Jedyne, o co mam pretensje do Pani Olgi Tokarczuk i liberalnej inteligencji to wcale nie to, że uważają oni, że "literatura jest nie dla idiotów", ale to, że w głoszeniu swoich elitarystycznych poglądów nie są konsekwentni i próbują je ukryć pod frazesami o demokracji, radykalnej empatii i czułych narracjach.
Byłoby przejrzyściej i bardziej uczciwie, gdyby mieli odwagę mówić to, co wymyka im się ukradkiem, w lapsusach i za zamkniętymi drzwiami: tak, uważamy, że jesteśmy lepsi, mądrzejsi, ładniejsi, mamy więcej do powiedzenia i to my powinniśmy rządzić. Bo wiemy, że tak liberalna inteligencja widzi samą siebie. Ale wypierając tę autopercepcję, wikła się w sprzeczność między byciem arystokracją ducha a forpocztą demokracji i egalitaryzmu. Sprzeczność ta skutkuje tym, że dla nich wolni i równi są tylko ludzie tacy jak oni - ci, którzy do tego dorośli, którzy głosują właściwie i realizują określony styl życia.
giovanna napisał(a):Kiedyś pisałam że nie trawię pani T. jako człowieka po akcji z koleżanką i wcale mnie jej wypowiedź nie dziwi.
montgomerry napisał(a):żyją we własnym kokonie, w którym dozwolony jest jedynie poklask.
Powrót do Wiadomości i publicystyka
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości