Romans był jednak dla mnie zawsze gatunkiem, gdzie mamy pewne jasne moralne kryteria (i je przepracowujemy).
Przykładowo dyskutowane było, np. czy rozwód jest "moralny", co oznacza radzenie sobie z przemocą domową (np. czy bohaterka jest oceniana jako pozytywny czy negatywna, jesli nie odchodzi od partnera "bo dzieci"), czy możliwy jest romans HEA z ekhm strażnikiem obozu koncentracyjnego (ok, graniczny przypadek ale się pojawia) czy choćby w pro- queerowych opowieściach pokazywanie, że członkowie rodziny o niehetronormatywnej orientacjach (nie wspominam o stricte queerowych romansach) są"normalnymi" ludźmi (romans sporo zrobił dla normalizacji i akceptacji wielu grup społecznych).
Rozważano równouprawnienie kobiet, dyskutuje się o relacjach nie tylko białoeuropejskich w romansach (od niedawna intensywnie) etc.
Zmianom też podlega tzw. romans militarny...
Jasne, granice się przesuwają i o to chodzi - np. teraz w historycznych inaczej się dziś traktuje to, czy bohaterstwie np. regencyjnego romansu wiedzą - powinni! - czy "interesy", w jakie inwestują, obejmują np. handel niewolnikami i branże pokrewne, ale "kiedyś" po prostu nie wspominano o tym, a nie pochwalano i traktowano jako normę....
Dlatego zaliczam do fantastyki swoją drogą, to jednak utopie a nie zniuansowane opowieści we wszelkich odcieniach szarości
Jednak sięganie sięganie w fabułach po rozwiązania, gdzie pewne społeczne zasady moralne są praktycznie nieobecne / otwarcie łamane przez konkretną grupę (obowiązują odmienne standardy) a za takie uważam raczej mafijne romanse, to dla mnie... no, dziwne zjawisko.
Znaczy: rozumiem, że jest taka nisza (znowu: każdemu jego kink), ale ciężko mi zrozumieć, że zdaje się medialnie dominować gatunek...