Ale inne "kolory" dla mnie już takiego sensu nie mają.
Jedynie Lady D. - no nie. Jakoś nie gra mi ta postać.
Skoro są aranżowane małżeństwa, a małżeństwo z miłości to egzotyka, to czemu każdemu się to małżeństwo pcha?
Rozumiem większe wyzwolenie, bo jednak dla wielu taka konserwa serialowa byłaby nudna. Bez kawałka cycka czy dupki.
W 1 sezonie pada stwierdzenie, że miłość nieheteronormatywna jest zakazana. Nie wolno, bo ciupa albo czapa.
A do czego prowadzą Eloise i Benedicta?
obawiam się, że to uniwersum samo siebie nie ogarnia.Fringilla napisał(a):Jak pisałam wyżej: to uniwersum wymaga swojej własnej wiki
bo królowa jest czarna i to jej "ludzie" zostali przyjęci do socjety no nie gra mi to, czuję dyskomfort. Tyle Miałam "ale" do czarnoskórej socjety, ale to mi wytłumaczyli. Z resztą się pogodzić nie umiem.Fringilla napisał(a):Bo?
Fringilla napisał(a):czyli z całym założeniem postaci a zarazem tego, co reprezentuje.
Jeśli wyłączysz dialog, Lady D jest bardzo dobra. Zaczyna zgrzytać, gdy dokładasz treść, ponieważ ma reprezentować - jak to zwykle Dojrzała Lady w fabule - tradycję, wiedzę, znajomość świata otaczającego, jego historii i zasad.
To, co mówi, nie klei się po prostu... i nie stwarza spójnej wizji. Podobnie jest w przypadku Violet, z tym że ona ma mniejszy autorytet, więc niejako "nie musi", ale też nie klei się u niej...
Chyba najlepiej wypada Mrs Sharma, bo... w końcu poszła wbrew zasadom tegoż świata, więc nie musi się zarazem trzymać jego (jakich?) zasad tak kurczowo - wie, z czym się wiąże naruszanie reguł i jej porady dla córek maja w efekcie najwięcej sensu (popartego doświadczeniem) i brzmią najbardziej przekonująco.
Fringilla napisał(a):Przy czym co do Eloisy to w ogóle nie wiem, w którym momencie...?
pasuje do pewnego stereotypu wojującej o wolność kobiety. Oraz jej zachowanie wobec mężczyzn. Jakby ją brzydzili.emily temple napisał(a):Eloisa.. Feministki czyli pewnie gay.. To kochany stereotyp..
Fringilla napisał(a):No ale jest mnóstwo sensownych opowieści queerowych osadzonych w realiach "ciupa lub czyta" i to z HEA
Drażni mnie to, że teraz wszędzie musi być ktoś nieheteronormatywny.
dziękuje za ten artykuł muszę sobie przypomnieć książki HeyerFringilla napisał(a):Ja wiem, że zanudzam tym postulatem, ale: proponuję nie trzymać się kurczowo konceptu, że cokolwiek w romansach historycznych "dobrze" oddaje "tamte" czasy
Bo w ten sposób jeszcze bonusowo nie uda nam się tego gatunku wybronić w mainstreamie
A zarazem...
Przy okazji Bridgertonów i długiej kariery Julii Quinn polecam jak zawsze:
Stephen Fry on the enduring appeal of Georgette HeyerIn the matter of period dramas it is a truth universally acknowledged that a period film or TV show tells you more about the period in which it is made than the period in which it is set.
https://www.theguardian.com/books/2021/ ... ette-heyer
Posunęłabym się dalej niż Fry.
Jako fanka teorii "romans należy do gatunku fantastyki"...
Ta szkoła imienia Georgette Heyer wiele ma na koniec wspólnego z... rany... szkołą Herberta, pisarza ze sfer stricte fantastyki: jego Diunę inspirowały nie tylko źródła ówczesne ale i opowieści choćby współczesnej sobie Lesley Blanch, która osobiście podróżowała po krainach, gdzie 100 lat wcześniej miała miejsce "święta wojna" prowadzona przez społeczności będące inspiracją dla konceptu Fremenów i całego legendarium świata Arakis.
Na marginesie: chodziło o Kaukaz i wojny mieszkańców z napierającym Imperium Rosyjskim...
I swego czasu, ale i dziś, nieprzypadkowo pojawiał się Herbert jako przeciwieństwo Tolkiena jako autorów inspirujących dwie odmienne podejścia do fantastyki: opowieść o światach, jakie mogłyby istnieć (Herbert), bo świat, który znamy, pokazuje różnorodność i możliwości, a świat, jaki byśmy chcieli, aby istniał (Tolkien), bo... świat, który znamy, pokazuje różnorodność i możliwości
Sądzę, że jako fanki romansów historycznych w momencie prób ekranizacji jesteśmy rozdarte między Julią Quinn a Georgette Heyer, tylko że nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że Quinn koncepcyjnie bliżej do Tolkiena a Herbert pisał w duchu powieści Heyer
Przy ekranizacji: albo "wierność realiom", która z założenia już jest nieobecna u Quinn (!) podążającej ścieżką fantastyczną Tolkiena, albo wierność pierwowzorowi literackiemu, co na koniec jest paradoksalnie niemożliwe, bo minęło 20 lat i pierwowzór nie spełnia wbrew pozorom oczekiwań współczesnych odbiorców - Quinn to nie Heyer...But there is another style of literary historical fiction whose project it is to research and reproduce the airs, modes and everyday details of a period with so much authenticity that you might almost be reading an author of that age. Georgette Heyer stands as first among equals in this approach. Give or take a few changes of typography and spelling, it is not beyond the bounds of possibility that an early nineteenth-century reader could pick up her book Venetia and consume it as if it were a creation of their time.
I nie, Quinn nigdy nie spełniała powyższych kryteriów, już Eloisa James próbowała, ale - ze względu na wymogi czytelniczek! - zmodyfikowała swoje podejście
Sądzę, że czytelniczki poszukujące wiernego odwzorowania opowieści Quinn znajdą w końcu inne medium tworzone na trochę innych zasadach, aby stworzyć zadowalający koncept.
Ale nie będzie to wysokobudżetowy serial "dla wszystkich" na popularnej platformie...
Fringilla napisał(a):Ale przynajmniej wiesz, czego się spodziewać, i w sumie można przy odrobinie wysiłku skonsumować jako Nowe Dzieło
PS Och, a co mają pomysleć nowe czytelniczki, które kupują nowe wydania książkowe z okładkami z serialu, nie znają oryginału (serio, ten cykl ma ponad 15 lat mozna być fanka romansów, i to historycznych, i na niego nie trafić, szczególnie gdy jest się z młodszego pokolenia) a tam... samo białe towarzystwo i w ogóle...
emily temple napisał(a): i szok ze romansowe cykle kazde kolejne maja inna pare as main
•Sol• napisał(a):
Drażni mnie to, że teraz wszędzie musi być ktoś nieheteronormatywny.
We współczesnych filmach jeszcze okej, choć też zgrzytam zębami, ale w takich serialach? Na dalszym planie okej, ale czemu główni, którzy mają konkretne cechy książkowe?
Czemu nie można tego zostawić w spokoju?
Zaraz będzie tak, że bycie hetero będzie czymś złym. Skoro są filmy, seriale, książki dla społeczności queer głównie lub wyłącznie o niej, to czemu nie może być filmów etc. bez przedstawicieli tej społeczności?
Nie lubię takich wątków, jak pewnie wielu. A pchane są wszędzie na siłę wręcz.
Nie zrozumiem tego i tu naprawdę równouprawnienie nie przemawia do mnie wcale ekranizacja to ekranizacja.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości