Rasizm nie ogranicza się do problemu biali-czarni
Mi chodzi o rasizm wobec rdzennych mieszkańców Ameryk obu w romansowej literaturze.
A konkretnie: traktowanie jako egzotycznego zjawiska, często z mocnym podkreśleniem "inności", nawet jeśli ta inność miałaby być bardziej "szlachetna" bo "naturalna i pierwotna". Lub gdy coś, co jest w realnym świecie powodem do wstydu i źródłem problemów (bycie "kolorowym z rezerwatu") dla rozrywki jest idealizowane lub wręcz podlega fetyszyzacji.
Jak w książkach Karola Maya choćby, jako przykładzie... skrajnym prawie
Albo w Ostatnim Mohikaninie - adaptacji filmowej, którą bardzo lubię, ale w której tez można zaobserwować mnóstwo przykładów powyższego zjawiska
Rdzenne autorki - i czytelniczki! - mają prawo w takich wypadkach mówić "ok, fajnie, ale obraz naszej kultury w tym wszystkim jest... no, nierzetelny najczęściej... może lepiej przerzućcie się na fantastykę"
i ja to doskonale rozumiem.
Jasne, można się na rzetelność spierać i wtedy - wreszcie - się pojawiają opowieści, hm, głębsze i rzetelniejsze.
Sencha napisał(a):Rozumiem potrzebę reprezentacji innych kultur w książkach - ale ludzie piszą ze swojego punktu widzenia. Jeśli istniałaby np czarnoskóra pisarka pisząca romanse z Indianami to z pewnością zawarłaby w niej czarnoskóre postacie, w tym główną bohaterkę. Ale co jeśli czarnoskóre autorki zwyczajnie nie chcą o tym pisać?
Jest w anglosaskiej literaturze popularnej - romansowej choćby - problem rasizmu wewnątrz branży, czyli nie było łatwo być nie-białą autorką piszącą romanse, a już z kolorowymi bohaterami - jak najbardziej problematyczne.
Dla nas w Polsce problem niedostrzegalny może przez dekady, ale obecny i mocno kształtujący cały romansowy świat.
Pytanie nie brzmi, czy chciałyby pisać, pytanie brzmi (a przynajmniej brzmiało): kto by to wydał...
A historia kontaktów i budowania relacji między rdzennymi Amerykanami a przybyszami choćby z Afryki jest długa i skomplikowana - i bardzo ciekawa swoją drogą. Jednak w kulturze popularnej długo marginalizowana "bo kto by chciał o tym czytać".
Także ze względu na rasizm - nagle się okazywało, że całe "białe" rodziny, które nie miały problemów z powoływaniem się na "indiańską krew" własnie w ramach mitów "biała prababka porwana przez indiańskiego wodza" nie były znowu takie białe, bo się okazywało, że do plemion dołączali przed 1800 rokiem nie tylko Europejczycy ale i Afrykanie - w ramach naturalnej migracji i koegzystencji.
I się robił problem, bo tabu posiadania "czarnych" przodków było mega obecne...
Rasizm amerykański jest złożony, odcień skóry sam w sobie to tylko faktycznie powłoczka...
Sencha napisał(a):Szczerze to chyba nie natknęłam się na czarnoskórą pisarkę piszącą o czymś innym niż rasizm, przynajmniej z tych lepiej znanych.
Ponieważ to element bardzo mocno kształtujący ich życie, więc mega trudno jest ten watek pomijać, gdy chce się pisać o własnych doświadczeniach lub na nich bazować
to tak, jakby autorki piszące obyczajówki o losach rodzin polskich ostatnich 50 lat pomijały problemy życia w PRL i "tego strasznego komunizmu". Byłoby dla nas to co najmniej dziwne
A swoja drogą są jak najbardziej autorki kolorowe w różnych gatunkach piszące na mnóstwo tematów bardzo zróżnicowanych
Sencha napisał(a):Wydaje mi się nie fair oczekiwać od autorki by na siłę tworzyła swoje postacie nie-białe jeśli z białymi się najbardziej utożsamia i np kultura czarnych jej zupełnie nie interesuje. Tu z resztą nie chodzi o kolor skóry, a właśnie o kulturę oraz historię, na której punkcie te osoby są często dość przewrażliwione.
Tego nie wymagam, wręcz odwrotnie: lepiej pisać o tym, co się zna
Ale też właśnie o to chodzi: w przypadku "indiańskich romansów" autorki często pisały o kulturach niekoniecznie dobrze przez nie przestudiowanych
To zupełnie inny ciężar niż np. amerykańskie autorki o szkockich korzeniach piszące romanse o szkockim średniowieczu lub walkach o niepodległość - to jest wchodzenie w dialog z wlasną spuścizną i wtedy inaczej można dyskutować o fiksacji na Szkotach w tych seksownych litach
(bo podobne zjawiska oczywiście zachodzą).
Sencha napisał(a):Jak sama stwierdziłaś, jest różnica między autorkami hetero piszącymi o gejowskich związkach od autorek lgbt które lepiej ten temat rozumieją. Zawsze wtedy znajdzie się przedstawiciel owej mniejszości który powie że owa biała heteroseksualna autorka zrobiła to źle i jeszcze posądzi ją o rasizm, a w przeciwieństwie do lgbt to bardzo polaryzujący temat w Stanach.
No niekoniecznie rasizm
raczej brak wrażliwości.
I czy to źle, że krytykują? Łatwiej wtedy przyporzadkować tytuł, np. do fantastyki
A na powaznie: może to raczej dodatnio wpłynąc na przyszłe tytuły.
Przedstawiciel "mniejszości" są tutaj wrażliwi, ponieważ wiedzą, jak łatwo jest budować stereotypy na podstawie popkulturowych wyobrażeń i jak łatwo te stereotypy mogą faktycznie mocno szkodzić.
Dlatego nawet jeśli chętnie bym przeczytała taki romans z innymi narodowościami/rasami (gorzej wątki lgbt bo to mnie zwyczajnie nie interesuje) to nie będę obwiniać białej autorki, która dobrze że w ogóle taki romans napisała, że jej główna bohaterka reprezentuje jej własną kulturę.
Jasne, tylko trzeba jednak pamiętać, że oprócz bohaterki w takim "indiańskim" romanse są tam tez inni bohaterowie reprezentujący inne kultury i... no własnie, oczekuje, aby się autorka przyłożyła po prostu albo wrzucamy do wora z fantastyką lub fetyszyzującą erotyką
To po prostu pytanie o jakość i o oczekiwania wobec opowieści.
Przyznam że najchętniej widziałabym w takim romansie Polkę, bo czemu nie
Może kiedyś jakaś Polka napisze, nie będę przecież oczekiwać tego po Amerykance
Ale jest co jest, cieszę się jeśli uda mi się znaleźć jakiś fajny romans w gatunku i jestem wdzięczna, że ktoś je pisze.
Twoje czytelnicze oczekiwania są w pełni zrozumiałe
Ja bardzo sobie cenię "interkulturowe" romanse, ale też uważam, że popełnić je, szczególnie w wydaniu romansu historycznego. jest trudno bardzo. I tez szukam satysfakcjonujących tytułów, przy czym obecnie po prostu większość z lat 80. mnie emocjonalnie nie satysfakcjonuje, nawet jesli są to same w sobie ciekawe opowieści z różnych powodów (np. jak kiedyś pisano bodice rippery).
Albo, jako fanka Diany Palmer, niezmiennie zbieram szczękę z podłogi, czytając jej choćby
Papierową różę... rany...
Znasz jej
Bezdomną a propos historycznych tytułów z parą biała bohaterka - rdzenny bohater?
Swoją drogą - znasz może Maggie Osborne i jej
American Pie?
Rzecz się dzieje w Nowym Jorku na początku XX wieku, a bohaterką jest polska migrantka własnie
Totalnie HEA harlekinowe a zarazem... ciekawy przypadek "Polki w romansie" i "interkulturowego romansu"
Bohaterem jest Irlandczyk, a w tamtych czasach Irlandczycy byli w sumie traktowani ciut tylko lepiej od kolorowych obywateli Stanów...