– Muszę do toalety – odzywam się zażenowana i wzdycham. Rozglądam się dookoła, licząc… Na co? Że jakiemuś kiblowi wyrosną skrzydła i przyleci tu, żeby wybawić mnie z opresji?
– Nie krępuj się. – Do moich uszu znów dociera nieskutecznie hamowany śmiech. – Na pewno za każdym drzewem czeka na ciebie muszla klozetowa – zapewnia żartobliwie, w mgnieniu oka przeistaczając moje skrępowanie we wściekłość. Następnie odstępuje krok w tył, jakby życzliwie przepuszczał mnie przodem z zapraszającym skinieniem ręki.
Co zrobiłam w poprzednim życiu, żeby zasłużyć na takie męczarnie? Jeśli na świecie istnieje sprawiedliwość, to w następnym wcieleniu ja będę głodną lwicą, a on zabłąkaną na moim terenie gazelą.
– Zamiast się wymądrzać, pilnuj zasięgu w komórkach. – Nadąsana posyłam mu takie spojrzenie, które znokautowałoby go, gdyby tylko nie ważył tyle, co chrzaniony niedźwiedź. – Nie upuść aparatu, bo cię wykastruję. – Wciskam mój skarb w jego pierś. Mocno, żałując, że jest zbyt wartościowy, by nim w niego rzucić.
– Agresywna pstrokatka – mruczy za mną zmysłowo, jakby ujrzał właśnie spełnienie każdej swojej lubieżnej fantazji. – Zadam ci jedno pytanie. – Ma niezwykle szczęśliwy ton.
Albo odkrył sekundę temu źródło nieskończonej euforii, albo skretyniał do reszty. Obstawiam to drugie.
– Śmiało. To odpowiednia chwila na pogawędki – zachęcam ironicznie, próbując przedostać się przez gęste i mokre zarośla. Wzdrygam się, zduszając przekleństwa i upewniając się, że nie jestem podglądana, przykucam między krzakami. Jestem ciekawa, co mnie jeszcze spotka, bo moje kumpelskie relacje z losem zapewniają mi wiele niezapomnianych atrakcji. Chyba jestem jego ulubieńcem do robienia okrutnych niespodzianek…
– O, Boże! Rajuśku! – krzyczę wystraszona, gdy w drodze powrotnej trafiam na wielkiego, włochatego potwora. Podskakuję w miejscu, osłaniając się rękoma. Zostanę pożarta przez tego krwiopijcę.
– Co się stało? Nic ci nie jest? – Zaalarmowany Jace pojawia się tuż obok i lustruje mnie zatroskanym wzrokiem.
– Tam jest szczur! – Daję słowo, że od mojego wrzasku właśnie popękały lodowce na obu biegunach. – Widzisz? – Wskazuję bestię drżącym palcem i wtulam się w Jace’a, chowając się za jego ciałem.
– Tak. Owszem. Widzę. – Potakuje lekceważącym skinieniem. – Chcesz adoptować? – Wyszczerza się diabolicznie, jakby mnie zdemaskował.
– Nie żartuj sobie. Jest ogromny i taki… taki gigantyczny. – Odpycham go rozeźlona, ale zaraz potem przyciągam z powrotem. Jeśli jego zje pierwszego, ja będę miała szansę zwiać. – Uciekajmy, zanim nas zaatakuje. – Szarpię go za łokieć, ale on jedynie sterczy w bezruchu niczym posąg zdumionej, ogłupiałej postaci. To pewnie paraliż wywołany lękiem.
– Zaczekaj. Daj mi to ogarnąć. – Drapie się po karku. – Boisz się szczurów? Przecież sama hodujesz ich bliskiego pobratymca i nazywasz maleństwem.
Znowu rzuca bluźnierstwa pod adresem mojego zwierzaczka.
Tajemnica rozwikłana. Gość nie siedzi w domu bez klamek, bo medycyna była bezradna.
– Ja mam cho – mi – ka – akcentuję rozsierdzona, zaciskając dłoń wokół jednej ze złamanych gałęzi i celuję jej końcem w stronę sierścionośnego potwora. – A to jest…
– Taki sam gryzoń, tylko z długim ogonem – wtrąca od niechcenia. – Przy okazji, naprawdę dobrze sylabizujesz.
Chwyta przewieszony przez szyję aparat i niczym profesjonalista robi kilka ujęć szczura.
Zamorduję go.
– Co ty wyczyniasz? – Okładam go pięściami po plecach. – Nie pstrykaj zdjęć tej bestii. – Wyrywam mu swój sprzęt i oddalam się w stronę obranej przez nas wcześniej ścieżki.
– Wyręczam cię tylko. Od pół godziny fotografujesz jak zahipnotyzowana. – Wyskakuje z zarośli jak kaleka wersja Tarzana. – Dokąd idziesz? Nie uciekaj. Nie przytuliłaś naszego leśnego przyjaciela na pożegnanie – nawołuje wesoło, maszerując za mną. – Całuje jednego szczura, a w drugiego rzuca patykami. Wariatka – mamrocze jeszcze ledwie słyszalnie i prycha, nadwyrężając ostatnią ze strun mojej cierpliwości.
– Co jest grane? – mruknął, unosząc głowę i zerkając w dół.
Jego kolega między nogami był wyraźnie pobudzony. Sterczał teraz na baczność, jakby czekało go całkiem miłe bzykanko. Robert prychnął z irytacją, znowu waląc dłońmi o materac.
– Zastanowiłeś się nad swoim postępowaniem?!
Niestety, nie mógł oczekiwać odpowiedzi. Akurat ta część ciała znana była z działania, nie z gadania.
– Pewnie, że nie! – rzucił w ciemność.
Przełknął ślinę, doprowadzony przez własne ciało do szewskiej pasji. To, że Łucja pojawiała się w jego myślach, jakoś by zniósł. W końcu to nic dziwnego, że powód zmartwień siedzi mu mocno w głowie. Ale to…?
Poderwał się z łóżka i pomaszerował do łazienki. Przekręcił do oporu niebieski kurek od prysznica. Zimna woda rozprysnęła się na białych kaflach, lądując wprost na jego rozgrzanym ciele. Ponownie spojrzał dół i wyciągnął palec wskazujący.
– To będzie twoja kara za to, że bratasz się z wrogiem!
Pogroził mu jak krnąbrnemu uczniowi i wskoczył pod prysznic.
– Ja pierdolę…! – Głośny wrzask wyrwał mu się z gardła, kiedy zalał go lodowaty strumień.
Wytrzymał całe pięć minut, po czym wyskoczył, dygocząc jak osika. Narzucił na siebie najgrubszy szlafrok, jaki wisiał na chromowanej poręczy. Otulił się nim jak małe dziecko, szczękając zębami. Było zimno, to fakt! Jeśli postałby tam dłużej, zamroziłby się na amen. Ale cel został osiągnięty! Jaja i kutas skurczyły się niemiłosiernie, co przyniosło mu wyraźną ulgę.
*************************************************************************************************
Ekipa budowlana plątała się przy zdezelowanym płocie jego sąsiadki. Żółte kaski kręciły się jak małe łebki od szpilek, przepychając między sobą.
Chyba nie wywiesiły znowu tony kolorowych majtek? – pomyślał z przekąsem.
– Co się dzieje?
Mężczyzna stojący na obrzeżach tego zbiegowiska podskoczył gwałtownie, słysząc jego znajomy chropowaty głos.
– Nie wiem, próbuję się dopchać! – odpowiedział struchlały, poprawiając niemrawo kask na głowie.
Robert wydał zduszony pomruk, rozpychając się między mężczyznami. Kiedy w końcu dotarł w pobliże siatki, dostrzegł znajomą poczochraną głowę Kacpra.
– Co się dzieje? – szturchnął go ręką, stojąc niemal w epicentrum tego tłumu gapiów.
– Sam zobacz! – Kacper kiwnął głową w kierunku ganku.
Dopiero teraz Robert dostrzegł pełen komizm tej sytuacji. Tuż przed nimi, dosłownie metr od głównego wejścia, na środku trawy leżało pięć kobiecych ciał. Każda poskręcana w tak dziwacznej pozie, że wyglądały, jakby były martwe lub z gumy. Dostrzegł zarys rudej głowy, wciśniętej w zielony koc, oraz szopy rozsypanych czarnych loków.
– Nie żyją chyba, szefie, kurde blaszka! – usłyszał za sobą znajomy głos faceta od utwardzania terenu. – Jak przyszliśmy rano o siódmej, to też tak leżały, kurde blaszka! Może poumierały od tego alkoholu!
Świetnie, jeszcze tego mu brakowało! Ewidentnie były naprute jak szpadle, ale na pewno nie martwe. Spojrzał na Kacpra i podjął szybką decyzję.
– Idziesz ze mną zebrać te odpady – mruknął, ciągnąc go za rękaw bluzy.
– Ja?! Musimy?! – Kacper zatrzymał się gwałtownie przed samą furtką, patrząc z przerażaniem na dwa ogromne psy, śpiące na ganku.
– Nikt nie zacznie pracy, dopóki będą tu leżały jak zdechłe szczury! – rzucił Robert kategorycznie. – Kiedy wejdziemy, weź z ziemi jedną z butelek, w razie czego odgonisz psy.
Mina Kacpra wyrażała tyle wątpliwości, że sam przez chwilę się zawahał. Może lepiej je tak zostawić, aż się obudzą? Spojrzał w niebo. Ani jednej chmurki. Sądząc po temperaturze, która już dochodziła do dwudziestu stopni, za jakiś czas spadnie na nie taki upał, że nie mógł ryzykować, że coś im się stanie. Miał przecież jakieś pokłady dobroci, nawet w stosunku do tej bandy wariatek.
Sięgnął do klamki i z łatwością otworzył furtkę. Pięknie! Zabezpieczenie posesji wręcz perfekcyjne, pomyślał złośliwie. Tuż za sobą słyszał ostrożne kroki Kacpra. Chłopakowi wydawało się, że jeśli będzie zachowywał się tak cicho jak w pokoju śpiącego dziecka, psy kompletnie go zignorują.
Mylił się. Kiedy tylko furtka skrzypnęła, psy natychmiast poderwały głowy, a potem swoje wielkie cielska, po czym ruszyły pędem w stronę intruzów, głośno ujadając. Robert szybko złapał butelkę po winie i obejrzał się, upewniając, czy młody zrobił to samo.
– Spokojnie – szepnął w jego stronę, widząc, jak butelka po Carlo Rossi niebezpiecznie drży w jego dłoni.
Psy zatrzymały się kilka kroków przed nimi. Robert wystawił przed siebie butelkę i trzymał ją mocno, niczym rycerz walczący z najstraszliwszym potworem.
– Siad! – rzucił w stronę rozszczekanych psów. – Siad!
Pierwszy usiadł owczarek niemiecki. Kilka sekund po nim białe kudłate psisko. Zrobił kilka kroków do przodu, nie spuszczając z nich wzroku. Czuł za sobą głośny oddech Kacpra. Chłopak był tak wystraszony, że niemal siedział mu na plecach.
Na szczęście ktoś z tłumu gapiów wpadł na genialny pomysł i rzucił daleko w bok dwie wielkie kanapki. Psy natychmiast się poderwały, a następnie ruszyły po smakowitą zdobycz. Kolejna genialna ochrona domu, pomyślał Robert, idąc pewniej w stronę tych pijaczek.
Kucnął przy rudowłosej, z ulgą odkrywając, że oddycha. W sumie nie dziwiło go to. Od razu wiedział, że mają się dobrze, tylko po prostu upiły się na umór i zasnęły. Wskazał Kacprowi na kolejne zwinięte w kłębek postaci, sam zaś podszedł do obiektu swoich zmartwień. Leżała na brzuchu, a cała jej twarz skryta była w plątaninie włosów. Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem, kiedy zobaczył jej szare, welurowe dresy, które niemal zsunęły się z jej tyłka, ukazując praktyczne czarne, bawełniane majtki z napisem „so sweet”. A że na kobiecych majtkach znał się jak mało kto, zakwalifikował je do kategorii: samotna i praktyczna. Kucnął nad nią, czując odór alkoholu.
– Jezu, cuchniesz jak stary chłop! – mruknął, podkładając dłoń pod jej głowę, a drugą kładąc na ramieniu. Nie było łatwo przekręcić ją na bok. Do jego uszu dochodziło głośne chrapanie. Gdyby choć trochę się rozbudziła, może łatwiej byłoby mu ją przewrócić na plecy.
– Kacper! – syknął w stronę chłopaka, który teraz próbował się opędzić od rozochoconych dłoni jednej z kobiet. – Chodź! Pomóż mi! Pociągnij ją za bluzę…
Dopiero przy pomocy asystenta przekręcił kobietę mało delikatnie na plecy. Stęknęła głośno, kiedy ciało
uderzyło o twardą ziemię. Odgarnął jej włosy z twarzy. Tak jak przeczuwał, były miękkie i sprężyste. Przelewały mu się przez palce jak najczystszy jedwab. Omiótł spojrzeniem jej czerwoną twarz i podpuchnięte oczy. To musiała być wielka libacja, podsumował w myślach na widok zaschniętych plam po rzygowinach na jej brodzie. Wstrząsnął nim dreszcz lekkiego obrzydzenia. Widzieć kobietę w takim stanie to była nie lada gratka. Nawet on nigdy nie upił się na tyle, żeby mieć torsje.
– Hej, zbudź się! – Zaczął delikatnie uderzać ją w policzek.
Otworzyła niemrawo jedno oko, mlaszcząc głośno. Nie miał pojęcia, ile godzin tak leżą, lecz na pewno każda będzie odczuwać potężnego kaca. Rozejrzał się, ale nie znalazł niczego, co mógłby podać jej do picia. Wychodzi na to, że całą noc piły tylko wino.
– Budź się! – powtórzył trochę ostrzej.
W końcu otworzyła drugie oko i wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana.
– Słyszysz mnie? Widzisz?
Nachylił się ku niej, bo miał wrażenie, że nie do końca ogarnia, gdzie jest i co on tu robi. Pomimo że była ledwo żywa, poczuł ciepło na twarzy, kiedy jej spojrzenie spoczęło na jego oczach.
– Wiking?!
– Kto?
– Co ty tu… robisz? – wychrypiała, próbując nieudolnie się podnieść. Chwycił ją mocno za ramiona i podciągnął. Głowa opadła jej na pierś, jakby ważyła kilka kilogramów więcej niż zazwyczaj. Odgarnęła włosy z twarzy, rozglądając się dookoła ze zmarszczonym czołem.
– Co się dzieje?!
Podążył za jej wzrokiem, który ze zdziwieniem spoczął na tłumie gapiów pod swoją bramką. Naprawdę wyglądało to komicznie, kiedy grupa pięćdziesięciu chłopa zaglądała jej do ogródka, jakby czekała na przejazd królowej Elżbiety.
– Dziewczyny?
– Są tak samo naprute jak ty!
Podskoczyła na dźwięk jego głosu, jakby nagle zmaterializował się tuż przed nią...
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam wprost do swojego pokoju. Rzuciłam się na
łóżko i podskoczyłam z wrzaskiem, ponieważ coś zapiszczało głośno i przerażająco. Narzuta zaczęła się poruszać, sprawiając, że moje serce zatrzymało się ze strachu. Zeszłam z łóżka, chwyciłam jej brzeg i pociągnęłam mocno.
– Cholera! Cholera! – wrzeszczałam, skacząc w miejscu. Zapiszczałam głośno z przerażenia, kiedy wyskoczył spod niej Sierściuch.
Sierściuch to mój kot – tak gwoli ścisłości.
Wiem, co o mnie myślicie. Słyszę te jęki oburzenia i dezaprobaty. Tylko skąd niby miałam wiedzieć, że on tam jest?! Nie jestem, do diaska, wróżbitą Maciejem. Podbiegłam do Sierściucha, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało, ale prychnął na mnie i pokuśtykał na swoje posłanie, rzucając mi po drodze nienawistne spojrzenie. Wiedzieliście, że koty tak potrafią?
Kurde, nawet mój własny zwierzak mnie nienawidzi. Rzuciłam się zrezygnowana na łóżko, topiąc się w swojej beznadziejności.
****************************************************************
Złapałam spodnie leżące na krześle, chcąc się nimi zakryć. Musiały o coś zaczepić, bo poczułam opór. Szarpnęłam więc mocniej i usłyszałam głośne miauknięcie.
– Nie no, znowu?! – jęknęłam z niedowierzaniem, spoglądając z przerażeniem na swojego pupila.
Sierściuch szedł już w stronę posłania, nadal kulejąc. I, cholera, wierzcie albo nie, ale zmrużył oczy i posłał mi piorunujące spojrzenie. Miałam nieodparte wrażenie, że dostrzegłam też jego środkowy pazurek wymierzony w moim kierunku.
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość