Jude Deveraux "Dziewica"Rowan – pierworodny syn władcy jednego z plemion Lankonii, zostaje wskutek intrygi angielskiego wuja, oddany mu na wychowanie wraz z młodszą siostrą. Mijają lata, choć wuj kocha chłopaka jak własnego syna, to jednak musi pogodzić się z faktem, że Rowan jest tylko w połowie Anglikiem. Stary król Lankonii podupada na zdrowiu i posyła do Anglii swych rycerzy, aby sprowadzili dorosłego już syna do ojczyzny, bo chce przygotować go do objęcia rządów. Przed śmiercią władca ma jedno życzenie – chce aby jego syn zjednoczył zwaśnione plemiona, jednak młody królewicz nie będzie miał lekkiego zadania. Wszyscy traktują go jak głupiego wychuchanego paniczyka, który nie ma pojęcia o realiach życia w ich kraju, bo królewicz zamiast mieczem, woli wojować słowem, a na dodatek jest też przyrodni brat, syn króla z nieprawego łoża, który ma chrapkę na tron i jego siostra – waleczna Jura – dziewczyna, która nie zamierza dopuścić, aby na tronie zasiadł jakiś uzurpator.
Nie przepadam za wątkiem wymyślonego królestwa ale o dziwo w tym przypadku podobał mi się, bo Deveraux miała całkiem niezły, spójny pomysł i opisała go w atrakcyjny dla czytelnika sposób, za pomocą łatwych do zapamiętania skojarzeń. Autorka umieściła Lankonię gdzieś w pobliżu Anglii ale trudno o większe konkrety. Ten kraik z ciągle walczącymi miedzy sobą plemionami po prostu jest gdzieś i w zasadzie może lepiej, że nie wiadomo dokładnie gdzie. Czas akcji powieści to średniowiecze wiec nie trudno o skojarzenie z fantasy. Czułam się jakbym czytała właśnie romans fantasy.
Koncept strażniczek – czyli wyszkolonych kobiet rycerzy podobał mi się. Podobnie jak polityka i dość dokładne opisy cech szczególnych plemion, choć czasem było to za bardzo uproszczone (np: wszystkie kobiety Zernów są brzydkie, Utleni są obdartusami itp.). Mimo to, gdy patrzy się na tę powieść jako na romans fantasy, nie czuje się zgrzytów. Sama intryga może jest prosta ale mimo to ciekawa. Próby uporania się z tym bałaganem, które podejmuje Rowan też mi się podobały. Autorka zgrabnie przedstawiła kontrast pomiędzy wychowanym w Anglii szlachcicem, a zacofanymi przedstawicielami plemion. Dla Lankonów liczy się wyłącznie wojna, walka o władzę i dochodzą do tego dosłownie po trupach. Gdy pojawia się młody pretendent do tronu, który pokazuje im, że zamiast się wzajemnie zwalczać, można się dogadać i żyć w symbiozie, jest to dla nich wielki szok. Jest to ciekawe tło dla romansu głównej pary.
Romans jest zaś dość burzliwy i choć Rowan zakochuje się od pierwszego wejrzenia, to długo musi zabiegać o względy Jury. A gdy już udaje mu się zdobyć rękę niepokornej dziewczyny, okazuje się, że los szykuje dla nich kolejne przeszkody. Ich związek jest pełen nienawiści, sprzecznych emocji i niedopowiedzeń. W tym przypadku to działa. Wszystko zdaje się być dobrze umotywowane, a ich wzajemne animozje mają solidne podstawy. Narodziny uczucia między nimi i wzajemne docieranie się jest powolne ale nie jest to dominujący wątek. Ta relacja rozwija się trochę w cieniu polityki i kolejnych przygód więc nie nuży nadmiarem rozterek sercowych.
Rowan daje się polubić od samego początku, głównie dzięki temu, że potrafi być elastyczny, dopasować się do sytuacji, wymyślić rozwiązanie problemu inaczej niż tylko brutalną przemocą, myśli nieszablonowo (w porównaniu do jego współplemieńców), jest wyrozumiały, łagodny ale stanowczy kiedy trzeba.
Jura zaś od początku mnie irytowała swoim zafiksowaniem się na jednej kwestii. Od razu zakwalifikowała Rowana jako wroga, zanim jeszcze go poznała. Zapałała do niego nienawiścią, tylko dlatego, że to on zajął miejsce na tronie, zamiast jej brata. Taki typ głupio upartej bohaterki, do której nie trafiają żadne logiczne argumenty. Jura potrzebuje dużo czasu, żeby przejrzeć wreszcie na oczy, dlatego przez większość książki jest męcząca: niemiła bez powodu dla bohatera, bezczelna, wyszczekana i pozwala sobie zdecydowanie na zbyt wiele w stosunku do swojego króla. Zarozumiała, mająca się za mądrą, w rzeczywistości jest bardzo ograniczona przez swoje uprzedzenia.
Inni bohaterowie są bardzo nijacy. Z pobocznych postaci najbardziej wybija się przyjaciółka Jury - Cilean i królowa Brita. Reszta praktycznie zlewa się z tłem. Zwłaszcza postacie męskie rozczarowują, poza głównym bohaterem. Choć jest to książka z cyklu o Mongomerych, przedstawiciel tego rodu pojawia się epizodycznie i jest giermkiem Rowana.
Sama fabuła jest ciekawa i można by ją jeszcze rozwinąć w kilku kolejnych powieściach, bo ten świat jest na tyle interesujący, że zasługuje na to, a autorka zostawiła solidne furtki do kontynuacji, gdyby nie epilog. Niestety, jak to zazwyczaj u Deveraux, zakończenie rozczarowuje. Niektóre wątki zostały urwane i zakończone jednym krótkim zdaniem w epilogu, wiec aż się prosi o rozwinięcie. Wygląda to tak, jakby autorce nagle brało pomysłu jak to wszystko spiąć. Wykreowała ciekawy świat ale po miłosnych wyznaniach głównej pary już jej się nie chciało spiąć całości ładną klamrą więc poszła na łatwiznę i dopisała lakoniczny epilog.
Całość jest niezła. Nie przypuszczałam że aż tak bardzo spodoba mi się historia w całości osadzona w wymyślonym królestwie, a jednak. Było dobrze. Sprawnie i szybko się czytało, wątek romantyczny był w porządku, fabuła dość ciekawa. Krótko mówiąc – jest to całkiem dobra książka, mimo mankamentów. Moja ocena to: 8/10.
W dziale recenzji:
viewtopic.php?p=1245554#p1245554