Brenda Joyce "Kochankowie i kłamcy"
Belinda jest piękną, pewną siebie i upartą kobietą, która nigdy nie schodzi z raz obranej drogi. Pragnie osiągnąć sukces jako scenarzystka hollywoodzkich filmów, jednak jej ojcu Abe'owi Glassmanowi, który jest wpływowym milionerem, nie podoba się ten pomysł. Ma dla córki plan – chce, żeby poślubiła wybranego przez niego kandydata i spłodziła potomka, który przejmie schedę po nim. Belinda ani myśli podporządkować się despotycznemu ojcu i rzuca się w wir przelotnych romansów, bawiąc się życiem. Wszystko układa się po jej myśli do momentu gdy na jej drodze staje Jack Ford – gwiazda telewizji, debiutant w Hollywood. Przed laty Jack wdał się w romans z matką Belindy i teraz Abe zrobi wszystko, żeby go zniszczyć, nawet kosztem własnej córki.
To moje drugie spotkanie z tą książką. Czytałam ją wiele lat temu i wtedy wywarła na mnie bardzo duże wrażenie. Będąc ciekawa, jak odbiorę ją po latach, sięgnęłam ponownie do tej powieści.
Trudo zaklasyfikować tę książkę do konkretnego gatunku literackiego. Ma w sobie dużo z erotyka, obyczajówki i trochę z romansu. Taka dziwna międzygatunkowa hybryda, co z jednej strony jest plusem, bo fabuła nie jest dzięki temu sztampowa, a z drugiej trudno powiedzieć dla kogo właściwie jest to książka. Fankom klasycznego romansu niekoniecznie się spodoba.
Obraz świata przedstawiony przez Joyce jest przygnębiający i brutalny. Paskudny jest obraz elity Hollywoodu, wokół której skupia się fabuła powieści. Nikt tam nie ma uczuć wyższych. Tylko kasa, układy, seks i narkotyki się liczą. Z całej historii bije odpychająca atmosfera, wszystko da się przeliczyć na pieniądze, wszystko jest na sprzedaż, ludzie są wyrachowani, źli, zepsuci, perfidni i mściwi.
To jest rekordowa książka pod względem bohaterów, których nie da się lubić. Prawie wszyscy są nienormalni, niemoralni, ciągle pobudzeni seksualnie albo naćpani. Bardzo dużo jest bohaterów w tej książce i to trochę męczy, bo autorka nie skupia się na jednej parze, a opisuje zawiłe relacje pomiędzy postaciami pobocznymi. Prawie żaden z bohaterów drugoplanowych nie jest jednak na tyle charakterystyczny, żeby się wybić. Każdy wydaje się być kopią poprzednich. Nie udało się autorce stworzyć plejady postaci wybijających się ponad przeciętność, a tym bardziej takich, których można polubić i im kibicować. Poniżej kilka przykładów:
Główna bohaterka - Belinda to zimna, wyrachowana żmija, nimfomanka grająca na trzy fronty. Uprawia seks z każdym facetem, który ma penisa. Nie ma skrupułów igrać z cudzymi uczuciami, ma w nosie, że rani osoby postronne swoim zachowaniem. Nie da się jej lubić.
Jack – niewyżyty dupek i playboy, męski odpowiednik Belindy tylko, że on uprawia seks z każdą napotkaną, chętną dziewczyną. Swoje głupie i bezduszne zachowanie tłumaczy oczywiście trudnym dzieciństwem. Facet bez klasy i kręgosłupa moralnego.
Vince – kochenek Belindy, buc i głupek, irytujący od samego początku, to końca, taka jęczydupa bez charakteru.
Mary – zdradzana żona Vince’a, która również mu przyprawia rogi, to psychopatka, jej matka – jest jeszcze bardziej porąbana, a do tego anorektyczka.
Beth – lesbijka, kochanka Mary, o dziwo w miarę rozsądna w całej tej plejadzie osobistości kwalifikujących się do psychiatryka.
Abe, ojciec Belindy – psychol do kwadratu, gotów zniszczyć życie własnej córce i stracić parę milionów dolarów, bo sobie uroił coś w chorej głowie. Powiedzieć o nim, że jest nienormalny, to mało - ten facet niebezpieczny psychopata i bandzior.
Nancy, matka Belindy – kobieta o tak dziwnej moralności, że ręce opadają, według niej to wina kochanka, że ona zdradziła męża. Logiczne, prawda?
Adam – śliski oportunista, przemocowiec i manipulant.
Leah – dziwka, z serca, charakteru i zachowania.
Melody – idiotka, na dodatek wredna i mściwa.
Lansing – ruchacz prostytutek i naiwniak. Aż dziwne, że będąc taką umysłową amebą zdołał odnosić sukcesy jako prywatny detektyw.
Rick i Lydia – jedyni (poza Beth), w miarę normalni, przy czym Lydia bardziej, bo Rick swoje za uszami też ma.
Kolejna sprawa to seks. W tej książce erotyka wybija się na pierwszy plan. Jest seks w każdej pozycji i konfiguracji: w trójkącie, pozamałżeński, klasyczny, homoseksualny, oralny itp. Do wyboru, do koloru. Pełno jest bardzo dosadnych opisów kto co komu i gdzie włożył, autorka w ogóle się nie krępuje i nie uznaje żadnego tabu w tej kwestii. Z jednej strony to dobrze, bo chyba osiągnęła zamierzony efekt pokazania bohaterów bez żadnych ugładzeń, a z drugiej strony taka ilość seksu w książce może trochę przytłoczyć.
Kolejny minus to bardzo drażniące tłumaczenie (bo zakładam, że to inwencja twórcza tłumacza), zwłaszcza jeśli chodzi o opisy seksu. Wagina to: "kotek", "morelka", a penis to między innymi "drąg". To tylko kilka przykładów, bo tego typu dziwnych określeń jest więcej w tej książce. Ten absurdalny język seksu sprawia, że czasem dziwnie się to czyta.
Miłość Belindy i Jacka wydaje się być wciśnięta na siłę i zdecydowanie nie jest dobrze zbudowana. Ich relacja pełna jest sprzeczności, z prawdziwym uczuciem nie wydaje się mieć wiele wspólnego. Bardziej wygląda to na toksyczną relację i trudno mi uwierzyć w ich HEA, biorąc pod uwagę ich charaktery i wcześniejsze zachowanie. Co innego Rick i Lydia.
Książka jest czasami ciężkostrawna, przeładowana erotyką i emocjonalnym popapraniem bohaterów. A równocześnie dobrze się ją czyta, konstrukcja jest przejrzysta, warsztat niezły, a sama fabuła wciągająca. W szybkim czytaniu pomagają też bardzo krótkie rozdziały nadające dynamizmu tej opowieści.
Całość jest naprawdę niezła ale to zdecydowanie nie jest pozycja dla każdego. Trochę czuć, że tę historię nadgryzł ząb czasu, czuć też klimat lat 80-tych. Mimo wszystko ta książka ma w sobie coś, co sprawia, że wciąż się broni. Raczej nie zachwyci typowej romansoholiczki, oczekującej dobrze poprowadzonego wątku miłosnego, romantyzmu i pewnej subtelności. Ta powieść nie jest w ogóle delikatna, ona wchodzi z buta razem z drzwiami i to paradoksalnie może być jej atutem dla niektórych. Za całokształt daję 7/10. Może trochę zawyżam ocenę, ze względu na sentyment do tej powieści z młodszych lat.