Karina32 napisał(a):Rozumiem, że praca tłumacza jest ciężka i zapewne nie ma zbyt dużo czasu na tłumaczenie, ale coś takiego nie powinno w ogóle się wydarzać. Rozumiem literówkę, ale kompletnie inne słowa to jest dno i 3 metry mułu....
Możliwe, że ten pan, który tłumaczył książkę, dyktował tekst i komputer mu pozamieniał. Może ma za słabą dykcję.
Jasne, że tłumacz powinien na koniec pracy przeczytać całość i sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak powinno być. Jednak dużo bardziej nie podoba mi się to, że ani pani redaktorka, ani pani korektorka nie przeczytały książki i nie poprawiły błędów. Ich pensja wliczona jest w cenę książek, a ja mam ogromne wątpliwości, czy w ogóle na nią zasłużyły.
Np. w tym ŚŻ Duo, o którym wcześniej pisałam, a dokładniej w tym drugim, w którym było mniej literówek i błędów, były straszliwe niespójności w czasie akcji. To powinna wyłapać pani redaktorka.
Taki przykład: Bohaterka wyszła z domu rano, by pójść pieszo do pobliskiego miasteczka, bo przyjechała do Włoch bez bagażu i potrzebowała jakichś ciuchów. Po drodze przechwycił ją bohater jadacy autem i zaprosił na lunch. Ona mało zjadła, ale wypiła dużo wina, przez co zasnęła w drodze powrotnej do domu i obudziła się dopiero następnego dnia rano, po czym się okazało, że to spotkanie z nim oraz picie wina było przy kolacji. A cały dzień się jakoś zeżarł. Ani nie zdążyła niczego kupić, ani niczego nie zdążyła załatwić w sprawach zawodowych. I nie wiemy, co się wtedy działo. Czarna dziura.
Drugi przykład: Następnego dnia rano bohater wyjechał do pracy w swojej winnicy, która była położona tylko dwadzieścia minut jazdy od domu. Wieczorem się okazało, że jest jakaś awaria i on musi osobiście zlecić sprowadzenie części zamiennej. Następnie musiał dopilnować naprawy, co spowodowało, że mógł wrócić do domu dopiero bardzo późno w nocy dnia następnego. Przez prawie dwie doby, gdy czekał na dowiezienie części, nie wpadł do domu nawet na chwilkę, by się zdrzemnąć. Nie miał w winnicy nic do roboty, nie groziło tam nikomu żadne niebezpieczeństwo, a on tam siedział sam całą noc nie wiadomo po co. Na dodatek był tak blisko domu i łóżka, ale nie wrócił. Możliwe, że coś się wtedy działo, ale czytelnik polskiego wydania nie został o tym poinformowany.
Takie kwiatki powodują, że czuję się oszukiwana przez Wydawnictwo Harlequin. Powinni odejmować od ceny książki koszt niewykonanego zlecenia. Każą tłumaczom robić wielkie skróty, ale niech przynajmniej ktoś potem sprawdza, czy akcja się jeszcze trzyma kupy.
Księżycowa Kawa napisał(a):No cóż, nadal mam sporo starych harlequinów nieprzeczytanych, a nowe to chyba trzeb w oryginale brać - może tam będzie mniej błędów.
Słusznie mówisz. W oryginalach oni się tak ładnie płaszczą na końcu i przepraszają za swoje złe zachowanie, a w tłumaczonych wersjach wszystko zostaje tak mocno poszarpane i ucinane. A z kilkunastostronicowego płaszczenia się zostaje jedno zdanie i na dodatek nie zawsze w pełni logiczne.