przez Kawka » 29 października 2020, o 16:04
Johanna Lindsey "Dom miłości"
Końcówka XIX w. Larissa wiedzie spokojne i bezpieczne życie do momentu, gdy jej ojciec znika bez śladu. Wyjechał w interesach na jednym ze swoich statków i od tej pory dziewczynę nękają liczni wierzyciele, którzy usłyszeli, że jest on niewypłacalny. Tuż przed Bożym Narodzeniem traci też dom. Nieoczekiwanie pomoc nadchodzi w postaci Vincenta Everetta, który zabiera ją i brata do siebie i udziela gościny. Dziewczyna nie wie, że wszystkie nieszczęścia zawdzięcza właśnie jemu. Vincent bowiem realizuje zemstę na jej ojcu, a Larissa jest środkiem do celu.
Dość krótka opowieść ze świętami Bożego Narodzenia w tle. Liczy sobie raptem 160 stron i jest podzielona na 28 króciutkich rozdziałów, a mimo to czytało się ciężko i topornie. Cała historia jest napisana po łebkach, bardziej przypomina konspekt powieści niż pełnoprawną książkę. To wygląda jak wypadek przy pracy, bo Lindsey cenię za styl i plastyczność opisów i zazwyczaj jej teksty są nieporównywalnie lepsze. Tym razem przez większość książki się nudziłam, a akcja się wlokła. Sam motyw zemsty jest dość naciągany. Poważny facet uparł się, że musi się zemścić na niewinnych ludziach, bo mu się wydawało, że ponoszą oni odpowiedzialność za śmierć jego brata. Nieważne, że skrzywdził tym osoby postronne, a nie głównego winowajcę (w jego mniemaniu), i że w ogóle nie miał żadnych dowodów na poparcie swoich tez. Vincent jest bezdusznym idiotą, który wierzy swojemu bratu – utracjuszowi bardziej niż własnej logice.
Z drugiej strony jest Larissa – niby mądra, niby ogarnięta dziewczyna ale jednak daje się wodzić za nos jak totalna kretynka i oczywiście daje się uwieść, mimo że doskonale wie, że to nie jest dobry pomysł. Ochoczo wchodzi do łóżka praktycznie obcemu facetowi, nie patrząc na swoją reputację, sytuację materialną i na własne życzenie komplikuje sobie życie. Oboje po nocnych igraszkach stwierdzają nagle, że się kochają. Gdzie tu sens i logika? Brak tu chemii, emocji i prawdziwości w tym ich uczuciu. Na dodatek takie to mdłe i papierowe.
Całość sprawia wrażenie bardzo niedopracowanej mini powieści, gdzie logiki nie ma co szukać, gdzie fabułą rządzi przypadek. Przymknąwszy oko na te wszystkie bzdury, można czytać ale naprawdę są lepsze książki tej autorki. Zdecydowanie poniżej oczekiwań. Według mnie 6/10.
http://www.radiocentrum.pl"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".