Okej, przeczytałam, ale sama nie wiem co mam o tej książce myśleć. Dla mnie to nie jest romans, komedia też raczej średnia, ot takie tam pitu-pitu o niczym. Ale nie twierdzę, że była zła, bo nie była. Nawet przyjemnie mi się ją czytało, chociaż parę nudnych dłużyzn przekartkowałam. No i zdecydowanie nie jest to powieść świąteczna, bo poza przydługim wstępem, w którym chyba ze sto razy zaznaczone jest, że Charlie nie lubi świąt, nie ma w niej nic świątecznego. Bo niby święta są, ale jakby gdzieś z boku, zupełnie nieistotne. No i sama historia jest mało realna i logiczna, bo nagle ktoś, kto nie lubi psów podejmuje się opieki nad nimi i na dodatek całkiem nieźle mu to wychodzi. Hm….
mam psa, dużego psa, i dobrze wiem ile pracy wymaga "ogarniecie" go, a Charlie ma pod opieką kilka psów -w tym doga niemieckiego i drugiego sporego [nie pamiętam jakiej był rasy], ale chodzi mi o tego medalistę, które stłoczone na małej powierzchni w ogóle nie sprawiają problemów. Z psami zaprzęgowymi też jakoś daje sobie radę, ba!, nawet powozi psim zaprzęgiem. No i jeszcze na dodatek odbija porwanego psa.
No jak babcię kocham, superwoman jak nic.
Romansu tu też jak na lekarstwo, a relacja między Charlie a przystojnym wetem nijaka. No i to zakończenie od czapki. Ale na tle tych wszystkich dziwacznych opowieści mafijno-gangsterskich, jakimi ostatnio zasypany jest rynek, to i tak ta książka pozytywnie się wyróżnia, tylko zdecydowanie nie zaliczyłabym jej do świątecznych.