Hm, słownikowa definicja w polskim to faktycznie "niepokój", "niepewność".
Ale jak to z językami bywa - nie każde słowo jest równie pojemne i perfekcyjnie nakłada się na swoje tłumaczenia
I tu jest haczyk.
Gdy rekomendujemy sobie opowieści różne, to zwykle zaznaczamy, że szukamy a) konkretnych relacji między bohaterami (np. nauczyciel-rodzic dziecka), typów bohaterów (kobieta po przejściach), bohaterów stawianych w konkretnych sytuacjach (aranżowane małżeństwo) oraz b) emocji, jakie ma opowieść wywołać (np. brak konfliktów w rodzinie, "tylko proszę bez idiotycznych zachowań bohaterki, bo to wkurza").
I określenie "angst" zwykle pokrywa oba punkty
Angstowa opowieść zawiera zwykle zestaw bohaterów, których relacji wywołują między nimi napięcia i niepewność (ryzyko nieodwzajemnionej miłości, różnica w pochodzeniu, presja rodziny, wypadki i przypadki etc. - często prowadzące do nieporozumień i problemów komunikacyjnych) lub którzy sami np. cierpią na depresje i/lub PTSD, są w słabym stanie emocjonalnym.
Brzmi jak większość romansów
ale tu dochodzi jednak druga część: ten "niepokój" musi się mocno udzielić czytelniczce, chociaż - wszak czyta romans - ma ona 100% pewność, że całość ma HEA.
Fabuła nie ma wywoływać jedynie irytacji czy rozbawienia ale właśnie coś na kształt katharsis: wspólne z bohaterami przepracowanie niepokoju i niepewności oraz romantyczne oczyszczenie.
Jak dawno temu szukałam opisu sensownego angstu - bo termin popularyzuje się intensywnie dopiero od 20 lat (a nawet mniej, jeśli faktycznie się przyjrzeć) - to dla mnie było to "uczucie ściskania w dołku" w czasie czytania (takie uczucie towarzyszyło mi w trakcie czytania pierwszych moich tytułów od Mary Balogh): dylematy i zawirowania emocjonalne, które na pewno będa mieć pozytywne zakończenie, więc można pozwolić sobie na luksus powzruszania się, a nie opatulić się w cynizm "tak to jest w życiu", żeby jakoś znieść fabułę bez HEA
Angst na początku był też kojarzony pejoratywnie ze względu na używanie do opisu "angstowych nastolatków emo", czyli dzieciaków jeszcze nie potrafiących radzić sobie ze skomplikowanymi emocjami dorosłości, często więc wiązano to z niedojrzałością.
I podobnie: kreacje takich młodych osób, ich eksperymentowanie z opisami dramatów i tragedii (fikcyjnych i prawdziwych) też traktowano jako przesadną emocjonalność ("dziewczyńskie opowiadania, w których bohaterkę spotyka wszystko, co najgorsze").
Najpierw spopularyzowano działania chłopaków (no jakżeby inaczej) - wysyp mody na emo muzyków choćby - a potem zaczęto dostrzegać dziewczyny (przetwarzające to, co swoją drogą równolegle wyczytywały w romansach dla swoich mam i sióstr - to czas wysypu romansowego lat 80. i 90.).
Te dziewczyny dorosły i przeszły do odczarowywania różnych terminów, budowania szacunku dla twórczości młodych koleżanek oraz - całkiem często - zweryfikowania fascynacji chłopcami emo (ale to ostatnie to inna opowieść).
A potem wszedł kapitalizm i zobaczył, jaką kasę na tym można zbić.
I od razu otwarta pogarda zmieniła się w złośliwa - czasem nawet grzeczną - zawiść ("Zmierzch nie jest prawdziwą literaturą")
PS
I co zabawne: samo słowo "angst" w germańskich językach (i ogólnie indoeuropejskich) ma powiązanie znaczeniowo z uciskiem i zdławieniem
Przy okazji: po drugiej stronie jest "fluff" - "puszystość" emocjonalna, wszystkie te miłe i sympatyczne opowieści o dobrych ludziach, nietoksycznych rodzinach, wspierających przyjaciołach, tytułach wydawanych z okazji Bożego Narodzenia
ogólnie: słodycz w nasyceniu wymagającym niekiedy wsparcia dentysty (wedle wielbicieli używania terminu).
Czasem wcale nawet nie potrzebujących skomplikowanych fabuł - liczy się ciepły nastrój
Przy czym oba elementy spokojnie mogą występować w jednej opowieści.
Sądzę, że nasza forumowa dramatoza niegdyś u zarania miała pełnić funkcję angstu przy opisie fabuły i emocji, jaką dany tytuł wywołuje, przynajmniej po części
***
Rozpisałam się, wiem, ale uważam, że to bardzo przydatny termin w romansografii i romansologii