Dla mnie przed zarzutem o homofobię / rasizm można się łatwo bronić (jeśli się chce - niektórzy przyznają otwarcie, że są rasistami i homofobami).
Jeśli powodem tego, że taka zmiana się nie podoba, jest to, że się nie lubi osób LGBT / kolorowych w przestrzeni publicznej, a więc nie lubi się o nich czytać/ich oglądać, to tak, to homofobia i rasizm
Natomiast jeśli jest się w stanie wypunktować, dlaczego taka zmiana nie gra z innych powodów (w przypadku romansu: np. źle skonstruowana relacja/postać, nic nie wnosi a wręcz wnosi mniej do opowieści, niekonsekwencje i niespójności w porównaniu do oryginału, etc. - mnóstwo można zarzutów postawić) to nie jest to homofobia / rasizm
Paradoks polega na tym dla mnie, że tak, całkiem czesto "zmiana" w popkulturowych proukcjach jest nieudolna.
I pierwsi wykażą to zwykle osoby kolorowe / LGBT+, wkurzone, że znów realizatorzy - zwykle biali - schrzanili sprawę. I są w stanie wypunktować sensownie, dlaczego (to zwykle ciekawa dyskusja).
Dlatego ja sobie poczekam z oceną Bridgertonów do momentu, gdy faktycznie produkcja zostanie skonsumowana, czyli obejrzana
Kto wie, może schrzanili te aspekty faktycznie
***
Ja się z pytaniami o moja homofobię w postrzeganiu popkultury stykałam
Co do LGBT w ekranizacjach: otwarcie przyznaję, że mam takie tytuły, gdzie np. heteroseksualny bohater
jak dla mnie nie wytwarza chemii z bohaterką mimo założeń scenariuszowych, a za to świetnie wypada pod tym względem z innym facetem w fabule.
I mi to w efekcie nie odpowiada - "błąd obsadzenia i poprowadzenia postaci".
Pojawia się wtedy czasem pytanie: a może to moja homofobia? Może nie lubię pewnego typu "zbyt gejowskich" facetów?
Wszak to moje osobiste wyobrażenie o chemii między bohaterami oraz wymagania, jakie stawiam, abym uważała ją za wiarygodną - oparte jak najbardziej na moich osobistych preferencjach co do mężczyzn (a raczej: ich zachowań wobec kobiet, z kórymi budują romantyczną relację).
Próbuje się tłumaczyć wtedy, że chodzi mi o kwestię neutralną: aktorską umiejętnosć zagrania powierzonej roli. Lub złe poprowadzenie przez rezysera.
Wciąż się zastanawiam, czy moja argumentacja ma sens.
(Na marginesie: serio, tu chętnie pogadam o najnowszej Emmie
***
PS Powtórzę się też
tak, akceptacja pewnych zjawisk na tyle, aby obejrzeć poza kontekstem homofobia/rasizm, to kwestia przyzwyczajenia.
Będzie dłuższa anegdota, którą chyba na Forum dzielę się nie pierwszy raz.
Ja świadomie pierwszy raz zetknęłam się z sytuacją, gdzie byłam zaskoczona takim a nie innym obsadzeniem czarnoskórej osoby, ogladając Burzę w 1995 roku w Teatrze Dramatycznym w wykonaniu Royal Shakespeare Company.
Mieliśmy tam Ferdynanda i Alonsa - aktorsko "białego" ojca i "czarnego" syna. Tak, na poczatku pojawiło się u mnie "ale jak to, przecież BIOLOGIA" (bo jeszcze niewiele wiedziałam i o biologii, i o realnym życiu - miałam 12 lat
No i mój rasizm nieuświadomiony (taki też bywa, kulturowo wyuczony zanim się cżlowiek zderza z realiami) polegał na tym, że zastanawiałam się na obsadzeniem syna a nie ojca. Ojciec był z założenia "biały" jak śnieg - zero pytań z mojej strony. Chociaż serio, z urody aktor-ojciec był północnym mocno Europejczykiem, a nie raczej typowym przedstawicielem faktycznego Neapolu czasów Szekspira. Że nie wspomnę o akcencie
A potem była opowieść o magii i zawirowaniach losu. I serio, kolor skóry aktorów nie był tu nawet z-rzędny. Bo to nie była opowieść skoncentrowana wokół koloru skóry któregokolwiek z bohaterów (to nie Otello... nagminnie odgrywany przez stulecia przez białych aktorów
Magia teatru, magia kina, magia opowieści.