Wiecie jak to jest, gdy książka okładką mówi - bierz mnie? Nibynoc właśnie oprawą bardzo do mnie krzyczała, bo grafika na niej, bo ten rdzawoczerwony kolor bloku, bo czcionka… Wszystko czarowało. Do tego jeszcze świat, który w niej czekał, opisywany przez znajome dobre dusze, taki kuszący, taki inny, taki… mroczny.
Nie mogłam nie dać się skusić, ale... miałam właściwie dwa podejścia do losów Mii Corvere.. W pierwszym… Nie zaiskrzyło kompletnie. Kwiecisty początek, dziwny patetyczny styl i te przypisy! Kocham przypisy, a tu było ich chwilami więcej niż akcji. Drugie podejście i znów. Przebrnąć przez kwiaty, poczekać żeby przestało zaciągać Mickiewiczem, żeby się ruszyło aż w końcu… coś zaskoczyło. Bo im dalej tym jest.. Bardziej. Lepiej. Wreszcie jest konkret! Przyszedł też moment zakochania i to takiego, że po zakończeniu Nibynocy natychmiast miałam chęć sięgać po Bożogrobie
Ale przejdźmy do konkretów.
Nibynoc to książka, w której nie ma dobra i zła. Jest tylko pragnienie zemsty, żądza władzy i rozlewu krwi. Okrucieństwo i dążenie po trupach do celu to chleb powszedni.
Mam też nieodparte wrażenie, że Mia jest.. . Złolem. Tak. Główna bohaterka książki jest tą, przeciwko której na ogół się stawia, kibicuje się tym, co są przeciwko takowej postaci. A tutaj... liczę, że zwycięży zło, jakkolwiek to zabrzmiało.
No chyba że jeszcze wszystko się zmieni pod wpływem splotu wydarzeń z tomu 2 i 3, ale... posłuchajcie.
Rojaliści awanturnicy zostają spacyfikowani przez republikańskiego władcę. Ukarani, upokorzeni, wtrąceni do więzienia, powieszeni, upodleni nawet po śmierci. Córka jednego z buntowników chce się mścić na władcy, występując do szkoły dla… morderców. I teraz pewnie zastanawiacie się czemu mamy trzymać kciuki za Mię?
Nie tylko dlatego, że poznajemy historię z jej perspektywy. Nie tylko dlatego, że w pewnym momencie zaczynamy darzyć ją sympatią. Ale zwyczajnie dlatego, że CZUJEMY, że to właściwe. Że tak właśnie trzeba.
Narrator ma moc, mówię Wam.
A ten, który jest przedstawiany, jako zło ostateczne, jako winny wszystkiemu - Scaeva. Ja naprawdę nie wiem czemu on miałby być tym złym. W książce nie ma przedstawienia jego nagannych postępków, poza skazaniem rebeliantów, które umówmy się, było właściwe, tak robią władcy, dobrzy też. Jasne, wynajmuje zbirów, niesympatyczne kreatury i za to można go nienawidzić. Za morderstwo niewinnych dzieci.
Ale teraz zaskoczę Was równie mocno. co siebie. Brakło mi w tej książce polityki tego świata. Jego geografia, rytm dobowy i roczny, to znamy bardzo dobrze i jest fascynujące. Ale polityka, religia, wierzenia, reguły.... Za mało tego by w pełni zrozumieć co się dzieje i czemu tak potoczyły się losy familii Corvere.
Sama się dziwię, że tak oceniam
Zwłaszcza że omijam na ogół książki z masą opisów śmierci, nie lubię nadmiernego rozlewu krwi, ale to przez to, że mało kto umie pisać takie sceny (scena śmierci jak scena seksów - trudno o dobrą
) a Kristoff... Robi to dobrze. Śmierć jest jednocześnie brzydka, zła i okrutna, ale też piękna i zwyczajna zarazem. Dla samych momentów rozlewu krwi warto.
I warto też dla ‘kota, który nie był kotem’. Warto, powiadam Wam
Natomiast jeśli chodzi o główny i przewodni temat książki, czyli szkolenie Mii, losy w szkole zabójców, tamtejszą hierarchię i zasady panujące - uwielbiam. Mogłabym o tym czytać… i czytać. Relacje między uczniami, takie chore, takie popaprane, że aż cudowne. Sama Mia - zła, pokręcona, poharatana, a przy tym dająca sobie w swojej dziwności sympatyzować.
Jej motywy są jasne i logiczne. Czy moralnie właściwe? Nie mnie oceniać, ja to zwyczajnie kupuję z dobrodziejstwem inwentarza.
Nie mam co się dalej rozdrabniać i tak pewnie połowa zawodników zasnęła nim sfiniszowała
Pozostaje brać się za drugi tom, a za jakiś czas wrócić do samej Nibynocy. Ach! I czekać na trzeci! Bo ten… już niebawem