Malwina zastygła obok niej i wszelkie bodźce przestały do niej docierać. Poza jednym. Osłupiałe i pełne obrzydzenia spojrzenie utkwiła w jednym punkcie. Tuż za furtką, pomiędzy niskimi iglakami, tkwił brodaty, uśmiechnięty filuternie krasnal z rumianymi pyzatymi policzkami. Miał ciemnoniebieski kubraczek, w gipsowej ręce dzierżył lampę typu karbidówka, a głowę osłaniała mu nieco przekrzywiona czapka, która Malwinie skojarzyła się z wojskiem.
– Co to jest?! – wysyczała, kiedy głos jej wrócił. – Gdzie ty mnie przywiozłaś?! Nie ma mowy, żebym tu mieszkała! To jest... To jest... – zabrakło jej słów.
– Ja? – zdziwiła się Eliza, odrywając się od kontemplacji. – Przecież ja nie mam prawa jaz... – urwała, bo dostrzegła wreszcie to, co przyjaciółkę tak zbulwersowało. Doskonale znała niechęć Malwiny do ogrodowych durnostojek. Krasnale zajmowały na tej liście zaszczytne pierwsze miejsce. – Przestań. Jednego jakoś przeżyjesz. Wielki bardzo nie jest, z domu pewnie go nawet nie widać, a jak będziemy wychodziły, ominiemy go wzrokiem...
– Ale jest! I ja o tym wiem! – warknęła Malwina i rzuciła jej wściekłe spojrzenie. – Tu nic nie jest takie, jak na zdjęciu! Dlaczego tego nie sprawdziłaś?! Nie spędzę tygodnia pod jednym dachem z tą gipsową szkaradą!
– A jak miałam sprawdzić? – zirytowała się Eliza. – Telepatycznie? Odczep się od tego krasnala! On w ogóle nie jest pod żadnym dachem, tylko w plenerze! Nie wlezie ci do pokoju!
– Nie będę tu mieszkać! – wyrąbała twardo Malwina. – Widziałam po drodze mnóstwo normalnych domów. Nie wierzę, że nie znajdziemy innej kwatery! Zabieramy się stąd!
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości