Premiera 3 czerwca 2020Część II
A teraz... wrażenia z drugiej części Domu Ziemi i Krwi. Jak już wiecie, część pierwsza jest warta uwagi, jest ciekawa i emocjonująca, choć może nie tak idealna, jak mogłaby być.
Natomiast druga…
Ach!
Pierwsza skończyła się tak, że natychmiast musiałam przerzucić się na drugą, bez chwili wytchnienia czy przerwy, no i zaczęła się już jazda bez trzymanki.
To jest Maas w najwyższej formie.
Z rozdziału na rozdział dzieje się coraz więcej, mocniej, sprawy się komplikują, nic nie idzie tak, jakbyśmy mogli przewidywać. Zaskakują nas i bohaterów, ale to oni będą musieli znaleźć wyjście z sytuacji, niejednokrotnie pozornie bez wyjścia.
Przez to wszystko nie braknie nam emocji w trakcie lektury. Serio! Niejednokrotnie dałam się zaskoczyć, wzruszyć, wciągnąć i porwać przygodzie, aby potem płakać ze smutku albo tak irytować na któregoś z bohaterów, by marzyć o wyjęciu go z książki i potrząśnięciu. Lub nawet daniu w pysk, zależnie od tego, co tam przeskrobał.
Bryce jest początkowo dość irytująca. Uchodzi za głupią, pustą lalkę, ale mijają lata, dni i strony, a w niej można dostrzec coraz więcej. A dokładniej inteligentną, odważną młodą kobietę, nie bez wad, lecz mimo to idealną. Uwielbiam ją, to co robi dla najbliższych, jak postępuje, jak dużo w niej altruizmu i dobra.
Ale nie tylko w niej ono jest.
Książka jest wręcz pochwałą przyjaźni. Tak wiele potrafią bohaterowie wzajemnie dla siebie poświęcić, tak wiele zrobić, to naprawdę porusza.
Ale świat bohaterów nie kończy się na Bryce. Danika, Hunt, Ruhn… Nie umiem wybrać ulubionej postaci. Danika jest tak podobna do Bryce, a jednak tak od niej różna i też totalnie nie taka, jak się wydaje na samym początku.
Hunt - poharataniec, facet z przeszłością i bez przyszłości, niepozostawiający czytelnika obojętnym. Ma w sobie tajemnicę i buzuje mocą, a przecież właśnie to lubimy.
Ruhn - książątko, ale jest w nim drugie dno, pewien tragizm, choć i zadziorność. I mam wrażenie, że jeszcze ostatniego słowa nie powiedział. Jest też jakże cudną szansą na romans! Ze swoją potencjalną wybranką spotyka się raptem… Dwa razy, ale to jak chemia wybucha między nimi jest czymś niesamowitym.
Sama jego wybranka to też kobieta - ogień. Nie zdradzę Wam jej imienia, ale powiem tylko, że kojarzy mi się z ukochaną przeze mnie Manon z Tronów
Chemia to jest w ogóle coś, czym ta książka stoi, jest między wszystkimi bohaterami, więc tu nie chodzi tylko o napięcie erotyczne, ale o ognistość i ‘żywość relacji’.
Tu ludziom zwyczajnie albo na sobie zależy, albo nienawidzą się z mocą tysiąca słońc.
No i drugi plan. Ach ten drugi plan!
To są małe perły. Czasem postacie napisane na dwie sceny, a zapadają w pamięć bardzo. Nie bardziej od pierwszoplanowych, ale wcale im nie ustępują.
Wątek kryminalny jest (i to jak bardzo jest!) satysfakcjonujący, widać, że Autorka poświęciła czas na przemyślenie, jak go poprowadzić i dzięki temu nie wiedzie czytelnika za rączkę, pokazując paluszkiem, gdzie należy spojrzeć, jednocześnie pozwalając myśleć i dochodzić do własnych wniosków. Nie zawsze słusznych, bo na manowce też potrafi wyprowadzić, ale jakże przyjemne jest to błądzenie!
Ale nie martwcie się, wyjaśnia się wszystko, wątki rozpoczęte znajdują swoje zamknięcie, ale jednocześnie nie jest podane jak kawa na ławę, ale zostawia pole wyobraźni. No i oczywiście szansę na kontynuację w dalszych tomach, na które już czekam!
Dom Ziemi i Krwi to taka książka, że właściwie gdy założysz sobie, że przeczytasz tylko jeszcze kolejny rozdział, to ten na sam koniec zwali Cię z nóg do tego stopnia, że nie powstrzymasz się przed napoczęciem kolejnego. Nieważne, która będzie godzina, nieważne, że jutro trzeba iść do pracy, odechce Ci się też natychmiast spać, będziesz chcieć tylko czytać dalej.
Maas stworzyła niesamowity świat, wciągający jak bagno. Akcja mknie, porywa i nie chce puścić nawet na moment. Skończyłam oba tomy już chwilkę temu i mam takiego kaca giganta, że nic nie ‘smakuje’ jak Księżycowe miasto. Dawno żadna historia nie porwała do tego stopnia.