przez Janka » 7 sierpnia 2020, o 03:20
Carole Mortimer "Historie filmowe"
Trzyczęściowy cykl o braciach pracujących w branży filmowej i odnoszących ogromne sukcesy bardzo ładnie wydano w postaci jednej grubszej książki.
Część pierwsza, "Pomysł na film", bardzo mi się podobała i przyjemnie mi się ją czytało.
Część druga, "Wywiad z aktorem", była już nieco gorsza, bo problemy bohaterów były strasznie naciągane. Szczególnie bohaterka, taka strasznie biedna i nieszczęśliwa z powodu tego, że pochodziła z bardzo bogatej i znanej rodziny, zupełnie mnie do siebie nie przekonała. A jej zabawa w biedę była wręcz żałosna. No ale OK, czytało mi się całkiem miło.
Natomiast część trzecia, "Niedokończony scenariusz", mnie całkowicie powaliła w negatywnym tego słowa znaczeniu. Żałowałam, że nie używam narkotyków, bo "na sucho" nie dało się tego czytać bez strat na zdrowiu. Alkohol by tu nie pomógł, bo aż tyle normalny człowiek nie wypije. Chodzi o spojrzenie autorki na miłość i na to, jak ona się rodzi i jak ewoluuje. Carole Mortimer kojarzy mi się z rozsądkiem i trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość (oczywiście w ramach stosownych do harlequinów). A tu było coś, co nawet nie wiem, jak nazwać.
Główna bohaterka spotkała głównego bohatera pięć lat temu. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Spędzili ze sobą kilka godzin. Minęło pięć lat, w czasie których się ani razu nie spotkali, a ona stwierdziła, że nadal go kocha tak samo jak przed laty. Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, bo czemu by nie, no ale kilka godzin znajomości (wykorzystanych na seks, więc nie pogadali zbyt wiele i nie mieli okazji, by stworzyć jakąś bazę dla rozwoju tej miłości) zupełnie mnie nie przekonuje, by uwierzyć, że uczuć starczyło na przekształcenie się stanu zakochania lub zauroczenia w głęboką miłość na całe życie.
Historia opowiedziana z punktu widzenia głównego bohatera jest jeszcze bardziej wzięta z kosmosu. Z nim było tak, że on się po prostu pomylił. Tak właśnie się okazało na końcu książki. Przez ponad pięć lat był bardzo mocno zakochany w pięknej dziewczynie, a na końcu książki nagle zdał sobie sprawę, że to była tylko głupia pomyłka z jego strony, bo tak naprawdę kochał siostrę tej pięknej, czyli naszą główną bohaterkę (której też nie widział przez pięć lat, no ale co tam, wcale nie przeszkodziło mu to w przeżywaniu uczucia miłości).
Ciekawe, co mój F. by powiedział, gdybym się teraz klepnęła w czoło i powiedziała, "Ojej, ale się pomyliłam. Niepotrzebnie spędziłam z tobą tyle lat, bo przecież zakochałam się całkiem w kimś innym, tylko tego wcześniej nie zauważyłam".
Nie, całkiem serio, nie mogę sobie z tym w żaden sposób poradzić. Coś mi się zaraz przegrzeje z powodu prób zrozumienia tego, o co w tym wszystkim chodziło autorce. Strzelam, że przypadkowo mogła pomylić leki i to jest w tej chwili jedyne logiczne wytłumaczenie w taki sposób przedstawionej "miłości" bohaterów, jakie przychodzi mi do głowy.