przez Janka » 28 marca 2020, o 15:45
Julia James "Małżeństwo z arystokratką"
Tak, jak ta książka była zła, to mało co jest.
Pani James przyzwyczaiła mnie do całkiem innych standardów. Rozpuściła mnie swoim talentem i dlatego po przeczytaniu "Małżeństwa z arystokratką" czuję się, jakby mi ktoś przywalił sporą deską w głowę.
A było tam tak: Główna bohaterka ma traumy z dzieciństwa, bo porzuciła ją mama. Główny bohater ma traumy z dzieciństwa, bo porzucili go oboje rodzice. Ich rodzice mają traumy, bo porzucali ich współmałżonkowie, kochankowie i jakieś inne osoby, a jeśli nie porzucały, to czymś groziły. Te wszystkie traumy są na każdym kroku przypominane czytelnikowi przez narratora, bo czytelnik jest tak głupi, że gdyby usłyszał o nich tylko po trzy razy, to mógłby zapomnieć.
Cała "akcja" w książce opiera się na tym, że każdy bohater każdemu bohaterowi po kolei się zwierza. Co za tym idzie, opowiada w kółko o tych samych traumach. Czyli w dialogach znajduje się dokładnie to samo, co narrator czytelnikowi przypomina na każdym kroku.
W miejscach, w których nie ma akurat mowy o starych traumach, jest zachłystywanie się wielkim luksusem, który w książce polega na korzystaniu z niewolniczej pracy wielu służacych, poddanych i innych pracowników.
Głównej bohaterki nie udało mi się ani trochę polubić, bo jest samolubną, egoistyczną, chytrą, głupią i leniwą gęsią. Poznajemy ją w momencie, gdy postanawia, dla ratowania upadającej posiadłości odziedziczonej po tacie, wyjść za mąż za kogoś bogatego i rozważa nad tym, czy da radę, w zamian za dostęp do jego wielkiej kasy, uprawiać seks z bardzo otyłym i strasznie nieprzystojnym kandydatem do jej ręki, którego uważa za maksymalnie odrażającego.
Taka malutka myśl, że kasę na remont posiadłości dałoby się też zdobyć dzięki pracy, jakoś jej nie zaświtała.
Potem napotyka bogatego kandydata o wiele przystojniejszego od pierwszego chętnego i decyduje się na niego. To właśnie nasz główny bohater. Biedny jest, że się w niej zakochał, bo teraz musi spędzić całe życie u boku tej larwy. Taki mądry facet, a nie dostrzegł jej strasznej brzydoty wewnętrznej. No OK, sądząc po tym, jak szybko wybaczył swojej mamie, to musiał być okropnie naiwny.
To wszystko. Więcej w książce niczego nie ma.
Do tej pory harlequiny uczyły nas, że nawet jak się jest biedną, pochodzącą z nizin społecznych, niewykształconą, nieutalentowaną i nie posiadającą żadnej siły przebicia szarą myszką, i tak można złapać sobie na męża jakiegoś supermana, księcia lub bogacza. A nawet nie tylko można, ale wręcz się każdej szarej myszce taki należy. By zasłużyć na HEA, bohaterka musiała być dobra, miła, grzeczna, współczująca, chętna do poświęcenia się dla kogoś innego, pełna empatii, kochana, sympatyczna i posiadająca wiele pozytywnych cech charakteru.
Tym razem harlequin pokazuje nam, że szczęśliwe zakończenie należy się także kobietom o paskudnym charakterze. Można spokojnie być np. świnią nie szanującą innych ludzi, bo i tak znajdzie się jakiś superman, książę lub bogacz, dla którego nie będzie to miało żadnego znaczenia. Byle tylko była uroda i w miarę luźna gumka w majtkach.
Czuję się odarta z bajkowości harlequinów, bo tym razem zrobiło się bardzo życiowo.