"To, czego o mnie nie wiesz" Samanthy Young, to trzecia część w serii książek o niewielkim nadmorskim miasteczku Hartwell. Poprzednie dwie były różne - pierwsza była taka sobie, natomiast druga - świetna (zresztą Vaughn został jednym z moich książkowych bohaterów, bo przypomina trochę austenowskiego pana Darcy'ego
). Ta część jest gdzieś pośrodku. Z jednej strony świetnie napisana (co jak co, ale warsztatu pani Young nie można odmówić) i emocjonalna. Z drugiej jednak - tych trudnych emocji było aż nadto i niestety bohaterka miała jedną wadę, której nie trawię - syndrom ofiary, obwiniającej się o wszelkie nieszczęścia tego świata.
Trochę o samej fabule. Dahlię poznajemy w poprzednich częściach serii. Do Hartwell przyjechała kilka lat wcześniej i przejęła sklepik przy promenadzie od ciotki, gdzie sprzedaje ręcznie wyrabianą biżuterię. Nie pamiętam dokładnie ile jest wspomniane o jej historii w poprzednich częściach, ale wiadomo, że nie była to łatwa przeszłość. Dahlia była kiedyś zakochana (i to bardzo) w najlepszym przyjacielu swojego byłego chłopaka (i zarazem byłym chłopaku siostry), ale ze względu na lojalność wobec bliski oraz tragedię, jaka dotknęła jej rodzinę, postanawia uciec z rodzinnego Bostonu i poszukać schronienia w tej niewielkiej nadmorskiej miejscowości.
Względy właśnie rodzinne (a dokładnie rozwód rodziców) zmuszają ją do powrotu do Bostonu, a co za tym też idzie, do miejsca, gdzie z łatwością może spotkać Michaela, miłość swojego życia. Michael to policjant, właściwie przyjaciel domu rodziny Dahlii, który po jej ucieczce próbował sobie ułożyć życie na nowo. Nie wyszło mu to jednak i rozwiódł się. Kiedy spotyka się z Dahlią po kilkunastu latach (pierwszy raz przypadkowo, kolejny już był zaaranżowany), czuje do niej jedynie złość za to, że zostawiła go od tak i uciekła. Szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Podziwiam go jedynie za to, że chciał ją odzyskać i nie uciekł od jej zmiennych humorów. Bo Dahlia jest zmienna i to bardzo. Z jednej strony kocha Michaela i nie wyobraża sobie bez niego życia, z drugiej nie potrafi zapomnieć o przeszłości i nie chce się z nim wiązać. Czuje na sobie dziwną i naprawdę męczącą odpowiedzialność za całe zło, jakie wydarzyło się w jej rodzinie. Nie chce dać sobie szansy na szczęście, unieszczęśliwiając przy tym innych. Trochę nie można jej się dziwić - wyrastając przy tak toksycznej matce, nie można chyba wyrosnąć na osobę pewną siebie, ale mnie to strasznie przeszkadzało. Nie lubię takich bohaterek, nie rozumiem ich i nie potrafię wczuć się w ich emocje. Dla mnie takie granie na czyichś uczuciach, jak robiła to Dahlia, jest nieodpowiedzialne i niedojrzałe.
Książka aż kipi od emocji i to nie zawsze tych łatwych i przyjemnych, wręcz przeciwnie. Częściej jest to ból, rozpacz i poczucie odrzucenia. Nie wiem, chyba mam powoli dość tych schematów. Każdy bohater musi się mierzyć z ciężką przeszłością, coraz mniej jest "normalnych" bohaterów, którzy nie mają za sobą traumatycznej przeszłości. Bo tutaj nie tylko Dahlia cierpi. Michael również nie miał najłatwiejszego dzieciństwa, a ich wspólna historia pozostawiła na nim swego rodzaju piętno.
Ale to tyle zarzutów (chociaż to generalnie jeden wielki zarzut). Podsumowując lubię tę serię za atmosferę małego nadmorskiego miasteczka i jego urok. Oraz za grono przyjaciół, które wspiera się w każdej sytuacji. Wnioskując z zakończenia, będzie kolejna część, z czego bardzo się cieszę. Mam ochotę na historię Emery i, prawdopodobnie, Jacka Devlina.
Mogło być 10/10, a tak (za przesyt emocji) jest 7/10