Christina Dodd "Zamki na niebie"Król zaręczył lady Juliannę z Lofts i Rajmunda, krzyżowca, okrytego chwałą. Gdy narzeczona nie odpowiada na liczne wezwania na dwór i unika odpowiedzi na listy, Rajmund postanawia sam wyruszyć w podróż i poślubić kobietę, której nigdy nawet nie widział na oczy. Gdy jest już prawie u celu, natyka się na niepokorną piękność, którą ratuje w śnieżnej burzy. Niedługo później okazuje się, że to jego niechętna narzeczona. Chcąc ją bliżej poznać i zaprzyjaźnić się z nią, postanawia zataić swoją prawdziwą tożsamość i podaje się za królewskiego budowniczego.
Jest to druga część cyklu "Zamki", która nie ma praktycznie nic wspólnego z pierwszą, poza czasem akcji, czyli średniowieczem.
Lubię styl pisania Dodd. Jest bardzo obrazowy, plastyczny i dokładny. Ani lekki, ani zbyt poważny, więc czyta się płynnie każdą jej powieść. Dobrze buduje klimat, oddaje szczegóły i dba o bogactwo języka. Czytanie jej książek jest między innymi dzięki temu przyjemne.
Nie przepadam natomiast za romansami osadzonymi w średniowieczu. Zwykle to oznacza bohatera męskiego o nadmiernie wybujałym ego i wręcz troglodytę, przekonanego o swojej słuszności w każdej sprawie, nie szanującego i nie liczącego się z bohaterką. Rajmund w dużej mierze właśnie taki jest. To zarozumiały pyszałek, tupeciarz i arogant. Z drugiej strony ma też ludzkie, łagodniejsze oblicze. Jego trudne przeżycia z niewoli u Saracenów ukształtowały w nim empatię i pewne wyważenie.
Jeszcze gorsze są inne postacie męskie. Począwszy od sąsiadów Feliksa i Hugo, którzy są bucowatymi mizoginistycznymi samcami, aż po główny czarny charakter, który odpycha od samego początku, aż do końca. Jedyne, czego się mu życzy podczas czytania, to śmierć i kiedy w końcu otrzymuje to, na co zasłużył, daje to prawdziwą mściwą satysfakcję. Krótko mówiąc, postacie wzbudzają emocję i to dobrze, bo to dowodzi kunsztu autorki ale jednak czytanie o ich wyczynach męczy, bo ich zachowanie jest irytujące. Tak toksyczni są to bohaterowie.
Julianna na szczęście jest w porządku, choć jej zachowanie chwilami doprowadza do szału. Jest uległa, potulna jak cielę, daje się bić, oczerniać i poniewierać swojemu poddanemu i jakimś obcym typom i dopiero na końcu zaczyna powoli stawiać na swoim. Rozumiem, że autorka chciała wiernie oddać realia opisywanych czasów ale to dowodzi, że chyba średniowiecze w romansie nie jest dla mnie, a przynajmniej nie w każdym wydaniu.
Nie lubię też średniowiecznego anturażu, bo często daje to książce ciężki, mroczny klimat. Tak też jest tym razem. W powieści pełno jest brutalności i nieprzyjemnych szczegółów, śmierci oraz brudu. Całość sprawia przez to ponure wrażenie. Nie brak też depresyjnych i dołujących momentów.
Irytował mnie też ośli upór Rajmunda w kwestii porzucenia ukochanej. On się uparł, on zdecydował to tak ma być i koniec. Tylko Julianna obdarzona świętą cierpliwością dałaby radę wytrzymać z nim, bo ja podczas czytania miałam ochotę go palnąć w ten pusty łeb wiosłem.
Relacja pary kochanków nie wzbudza wielkich emocji. Prawdę mówiąc bardziej skupiałam się na innych wątkach niż romantycznym, bo ten w niczym nie zaskakiwał, ani nie fascynował. Był w porządku ale bez wzbudzania wielkich emocji.
Trudno się czytało tę powieść. Dodd pisze dobrze jeśli chodzi o warsztat ale po prostu ta historia sama w sobie nie powala. Nie porywa ani relacja miłosna, ani intryga, a pod koniec książka się wręcz dłuży, mimo rozwoju akcji. Jeśli miałabym ją określi w jednym krótkim stwierdzeniu, to chyba adekwatnie byłoby napisać: ciężka w odbiorze. Dlatego moja ocena końcowa to 5/10, mimo sporej sympatii do twórczości tej autorki.
W dziale recenzji:
viewtopic.php?p=1257382#p1257382