Na początku myślałam, że dam sobie spokój z tą książką, ale kundelek Ziyo mnie oczarował. Mamy kilkoro bohaterów : Olgierda, Sarę, Małgorzatę, Krystynę, Stanisława i Ziyo.
Olgierd znajduje na śmietniku ledwo żywego kundelka. Po wizycie u weterynarza okazuje się, że kundelek choruje
Piesek ma achalazję. To jest taka wada przełyku… Najprościej mówiąc,
przewężenie. Pokarm nie dociera do żołądka, zatrzymuje się, rozciągając
ścianki przełyku nad tym wąskim odcinkiem. Powstaje tam coś w rodzaju
kieszonki. Jedzenie zalega, psuje się, zaczyna śmierdzieć… I wreszcie
wylewa się. To nie są wymioty, bardziej właśnie ulewanie
Mężczyzna postanawia czasowo zaopiekować się kundelkiem, z myślą, że kiedy nabierze siły, da się go umieścić u jakiejś rodziny. Na początku nie otrzymuje wsparcia od swojej matki Krystyny, która nie lubi psów. Przyjaciółka Sara, też jest zajęta swoimi problemami i tylko Małgosia, matka jego ucznia interesuje się losem biednego kundelka. Walka o życie Ziyo jest po prostu wspaniała. Olgierd robi co może, żeby piesek przeżył. Znajomość z Małgorzatą zaczyna się zacieśniać i w pewnym momencie wszyscy zaczynają się angażować w poprawę zdrowia Ziyo.
Na szczęście epilog jest super i kundelek żyje sobie szczęśliwe.
Spoiler:
5/6
Początek za bardzo mnie nie wciągnął, a to za sprawą troszkę ciapowatego Olgierda. Jego matka była jak rzep i nie dawała mu oddychać, a on jakoś nie potrafił się jej postawić. Z biegiem czasu, każdy zaczął się zmieniać i patrzeć inaczej na różne sprawy.
I nie można nie zakochać się w Ziyo, który walczy o życie i wygrywa.