Może polecę stereotypem i może będzie z tego burza, ale ja się niczego innego, poza nudą, po polskich autorkach około romansowych i obyczajowych nie spodziewam (za wyjątkiem Romy i kilku innych). Co sięgnę po polską autorkę to takie flaki z olejem, że nie daję rady i po paru stronach odpuszczam.
Czarę goryczy przelała u mnie książka
Gabrieli Gargaś "Trudna miłość" (idealnie pasuje do tego wątku), która zrobiła chwyt na zasadzie, że pół książki to nie było naprawdę, tylko bohaterce się wszystko przyśniło.
Tak to wyglądało jakby się jej koncepcja na powieść w połowie zmieniła ale nie chciało jej się pisać od początku więc wcisnęła taki słaby kit. Poczułam się oszukana i znieważona, że autorka ma swoich czytelników za idiotów, którzy się nie zorientują, że kity ciśnie. Owszem, wyjaśniła to potem w dalszej części książki ale takich rzeczy się nie robi. Po prostu. To powinno być prawnie zakazane.
To tak jakby Harry Potter pod koniec "Kamienia filozoficznego" ocknął się w swojej komórce pod schodami i ogarnął, że ten Hogwart i przygody to był tylko sen.
Od tego momentu boję się tykać polskie autorki. Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam dobrą polską obyczajówkę, że o romansie nie wspomnę. Chyba ostatnią dobrą książką polskiej autorki, którą przeczytałam z przyjemnością była powieść Romy.
Jeszcze chyba owocowa seria Sowy była całkiem w porządku ale to czytałam wieki temu.
Poza tym dno dna i kilometry mułu. Jest mi z tego powodu bardzo przykro.
Chyba się właśnie podkładam pod polskie polecanki ale zaryzykuję.