Gatunki – rodzaje – typy - crossovery Fantastyka / Paranormal — Historyczny — Współczesny — Kryminał / sensacja / thriller / mafia — Religijny — LGBTQ+ YA / NA — Dla dzieci i młodzieży — Harlekiny — Chick-lt — Komiks — Fanfiki Poza romansem... — Polska strefa
Rzygi najczęściej są w tle. Na pierwszym planie tylko od czasu do czasu. Istnieje nadzieja, że nie będą mocno wchodziły w oczy czytelnikowi. Nancy, myślę, że mogłabyś spróbować, bo jest szansa, że będziesz się przy książce dobrze bawić, mimo tych dodatkowych "atrakcji".
Zapomniałam dodać, że w książce wystąpił też ciekawy humor. Były także wątki erotyczne. A czasem jedno i drugie na raz. Cudne było, gdy pan policjant próbował się czegoś douczyć najpierw z "Greya", a potem z książki "Demoniczny kochanek" napisanej przez jedną z bohaterek. Główna scena seksu jest na pewno wyjątkowa na skalę światową.
P.S. W cytatach cenzura forumowa zamieniła mi trochę brzydsze słowo na "spadaj". Tak naprawdę było tam
Ta historia jest tak powalona, że szok Patrząc na poprzednie książki autorki, myślałam, że nie może być już bardziej absurdalnie, ale się myliłam. Bawiłam się przednio i mam nadzieję, że długo nie będziemy czekać na kolejną książkę.
I cały czas zachodzę w głowę, jak można zarzygać sufit
Każdy powód jest dobry, żeby zjeść pączka. Poza tym pączek nie idzie w tyłek, tylko od razu do serduszka i otula je warstwą ochronną.
Niestety ja mam fobie zwiazana z rzygami i mi czasem samo czytanie o nich przeszkadza. Pamietam ze czytalam "lokator do wynajecia" czy jakos tak, to pamietam z tej ksiazki tylko te rzygi
Lucy napisał(a):Ta historia jest tak powalona, że szok Patrząc na poprzednie książki autorki, myślałam, że nie może być już bardziej absurdalnie, ale się myliłam. Bawiłam się przednio i mam nadzieję, że długo nie będziemy czekać na kolejną książkę.
Absurdy się dosłownie ze sobą ścigały, a jednak samo wytłumaczenie motywów postępowania przestępców i przebieg wątku kryminalnego były bardzo ludzkie i pięknie uzasadnione. Pod tym względem było bardzo dobrze, wręcz idealnie (w porównaniu do wielu współczesnych polskich kryminałów, w których autor/ka zaczyna bardzo ciekawie, a na końcu podaje jakiś bezsensowny motyw zbrodni).
Lucy napisał(a):I cały czas zachodzę w głowę, jak można zarzygać sufit
Myślę, że tak naprawdę nie można, ale autorce jest to obojętne.
Mnie bardzo męczy podana w książce odległość pięciu kilometrów, które rzekomo były od kwatery turystycznej do plaży w mieście w okolicach Kołobrzegu. W samym Kołobrzegu mogłoby być nawet więcej, ale miasta i osady w pobliżu Kołobrzegu nie są aż tak szerokie. To znaczy nie mówię, że nie jest to możliwe, tylko że ja takiego nie znam, a bardzo bym chciała się dowiedzieć, gdzie tak jest.
Nancy napisał(a):Niestety ja mam fobie zwiazana z rzygami i mi czasem samo czytanie o nich przeszkadza. Pamietam ze czytalam "lokator do wynajecia" czy jakos tak, to pamietam z tej ksiazki tylko te rzygi
Mnie te masowe rzygowiny też straszą, ale nauczyłam się, by w książkach pani Banach nie traktować ich serio. Przy czytaniu nie wyobrażam sobie prawdziwego wymiotowania chorej osoby, tylko coś podobnego do rzygania tęczą przez pluszowego jednorożca. Dużo brokatu i kryształki Svarowskiego. Całkiem bez zapachu. Ślicznie i kolorowo.
Najważniejsze w książce są szybka akcja i sensacja z całą masą zwrotów fabuły oraz wieloma intrygami. Na drugim miejscu jest historia miłosna. Humoru jest tylko mała odrobinka, ale nie szkodzi, bo i bez niego książka jest niezwykle atrakcyjna i bogata w efektowne elementy.
Opis obiecywał, że na końcu książki znajdzie się niespodzianka i naprawdę była, i to nawet nie jedna. Najważniejszą sprawę zgadłam prawie od początku. Drugą rzecz zgadłam tylko przez przypadek, bo sobie robiłam wygłupy na temat tej możliwej niespodzianki (w wątku Właśnie czytam) i przypadkowo trafiłam w coś wydawałoby się całkowicie niemożliwego. A trzecie mogłam trafić, bo w książce powtarzało się pewne sformułowanie, które mnie dziwiło, lecz się nie zastanowiłam nad powodem użycia przez autoa akurat takiego nietypowego doboru słów. Dlatego byłam mocno zaskoczona, gdy nagle pewna sprawa wyszła na światło dzienne. Bardzo przepraszam pana Nerkowskiego, bo bezczelnie pomyślałam sobie, że nie chciało mu się czegoś dopracować, a on właśnie miał dobry pomysł i logicznie umotywowany cel użycia takich a nie innych słów.
Książka zostawiła mnie z ogromnym niedosytem. Całe szczęście, że będą następne tomy. Muszę teraz bardzo intensywnie dbać o swoje zdrowie, zrobić jakieś badania lekarskie i uważać na tramwaje oraz cegły spadające z dachów, bo moim priorytetem stało się, żeby dożyć do wydania wszystkich tomów i poznać zakończenie historii tych bohaterów.
No właśnie! Książka jest strasznie dziwna, bo tam nie ma zupełnie akcji. Tak całkiem nie ma. Ani trochę. Jestem w połowie i jak dotąd były dwie krótkie rozmowy oraz scena znalezienia trupa. Reszta treści składa się ze skróconych historii całego życia bohaterów. Każdy bohater brany jest na tapetę po kolei, a ich historie się nie zazębiają. Poznajemy ich dzieciństwo i rodzinę oraz sposób w jaki doszli do zajmowanego stanowiska na uczelni. Potem jest skok do następnego bohatera. Oprócz tego był jeszcze opis uczelni, na której toczy się "akcja" i trochę ciekawostek na jej temat, ale w sumie starczyłoby zajrzeć na stronę Wikipedii, by się tego dowiedzieć, czytanie w tym celu książki to wielka przesada.
Mogę się założyć, że prawdziwy krytyk literacki nie zostawiłby na takiej prozie suchej nitki.
Zaletami książki są ładne zdania, miłe słownictwo oraz satyra na polskie środowisko naukowe, a raczej "naukowe".
Książka nie trzyma w napięciu. Jedyną sprawą, która może ciekawić czytelnika jest to, czy dalej cokolwiek w tej książce zacznie go ciekawić. Nawet informacja o tym, kto był mordercą, jest zupełnie nieistotna, bo tam jest jak w wyliczance, czyli na kogo padnie, na tego bęc. Równie dobrze można sobie nazwisko mordercy wylosować samemu i dalej nie czytać. Nie grałam nigdy w grę Cluedo, ale pani Rumin chyba grała i ją naszło by napisać coś w tym stylu.
W sumie się nawet mocno nie męczę. Te oderwane od siebie rozdzialiki poświęcone historiom bohaterów same w sobie nie są takie złe. Jedynie się dziwię, jak można było wpaść na pomysł, by ich jakość nie poprzeplatać i nie połączyć w całość, by z króciutkich opowiadanek naprawdę stworzyć powieść.
Nie spotkałam też wcześniej aż tak nowatorskiego pomysłu na konstruowanie fabuły, który by polegał na tym, że fabuły nie ma wcale.
Janka napisał(a):Iwona Banach "Pewnej zimy nad morzem"
Spoiler:
Książkę czytało mi się świetnie. W ogóle nie miałam ochoty wypuszczać jej z rąk. Jestem teraz przez nią mocno niewyspana. Ale było warto!
Pani Banach pisze w sposób specyficzny. Karty książki zalane są rzygowinami, krwią i gnojówką. Tym razem nie było gnojówki, bo akcja książki toczyła się zimą w małym miasteczku i o gnojówkę było trudniej. Rzygi i krew natomiast dopisały znakomicie. Była też cała masa zepsutego jedzenia, więc w sferze książkowych aromatów gnojówka została godnie zastąpiona innymi smrodami.
Drugą cechą charakterystyczną prozy tej autorki jest to, że bohaterowie zwracają się do siebie bardzo pieszczotliwie, używając określeń "debilu", "idiotko" i im pochodnych. O dziwo, tym razem w książce nie wystąpiły ani "idiotka", ani "idiota" i stosunkowo rzadko występowały "debilu" i "debilko". Pojawiła się za to "kretynka". W taki sympatyczny sposób zwracał się do swojej ukochanej świeżo zakochany chłopak oraz jej mama, więc chyba to dobrze wróży na przyszłość, że zięć i teściowa mają takie samo zdanie o swojej żonie/córce. W dialogach było też dużo innych określeń, że zacytuję tylko "spadaj", "Pierdolisz", "Jesteście popierdolone" itp., itd. Można więc uznać, że dialogi były barwne.
Trzecią cechą charakterystyczną ksiażek tej autorki jest straszna przesada. Pani pisarka jest szalona i nie mam tu na myśli jej zdrowia psychicznego, lecz wybujałą fantazję. Ona nie może zrobić czegoś na małą skalę. Jak ktoś idzie wyrwać ławki z parku, to nie wyrwie trzech lub czterech, a od razu szesnaście. A to było tylko dla dziewięciu osób. Albo w stresującej sytuacji nie zemdleje jej jedna osoba, a od razu większość. Jak bohaterki rzygają, to nie dość że masowo, to jeszcze dookoła siebie lub po kątach pomieszczeń, no bo po cichu w ubikacji już by nie było tak spektakularnie. Zresztą nie warto wymieniać, bo na każdej stronie książki się coś znajdzie.
Konia z rzędem temu, kto mi powie, dlaczego ja książki pani Banach tak bardzo lubię. A "Pewnej zimy nad morzem" podobała mi się niesamowicie.
Wątek kryminalny oraz sposób prowadzenia śledztwa i dochodzenia do zagmatwanej prawdy były chyba najlepsze z wszystkich książek autorki. Rozwiązanie zagadki w pełni mnie usatysfakcjonowało. Wszelkie zwroty akcji oraz rzucane fałszywe tropy mocno uatrakcyjniły fabułę. Bohaterowie byli maksymalnie zwiariowani, ale na szczęście dwójka głównych bohaterów oraz ich najbliżsi przyjaciele/współpracownicy mocno stali na nogach. Cechował ich rozsądek i trzeźwe spojrzenie na świat. Dzięki temu ten świat się nie zawalił. A mógłby, bo, poza nimi, nikt tam nie był normalny.
W treści prawie każdego zdania tekstu ukryta jest brzydka prawda o ludziach. Pani Banach niczego i nikogo nie krytykuje, ona tylko pokazuje, jak podli, źli i nikczemni są ludzie. Ci prawdziwi ludzie, nie książkowi. Byli źli, są źli i będą źli. Całe szczęście, że nie wszyscy.
Zaciekawiłaś mnie, ale nie wiem, czy mi by się podobała. Uwielbiam "Lokatora do wynajęcia", ale już "Czarci krąg" był dla mnie głupkowaty i mocno przesadzony
A teraz te moje dzieła
Skończyłam wczoraj 'Nagranie" Małgorzaty Falkowskiej i już na wstępie pragnę poinformować, że jestem na nie. A myślałam, że będzie fajnie. Tajemnicze zaginięcia młodych mężczyzn, mordulec i to nawet seryjny, złowrogie kartki świąteczne, policyjne śledztwo - czego więcej wymagać? Niestety, będąc mną można mieć jeszcze całe mnóstwo wymagań Śledztwo prowadzi komisarz Maciej Gorczyński. Ponieważ nie widać jakichkolwiek efektów jego poczynań, wkrótce włącza w sprawę jasnowidzkę Sylwię Trojanowską. Bohaterowie poznali się podczas pracy nad jakąś inną zbrodnią i w międzyczasie sobie trochę poromansowali. Marek bidny, z żoną mu się nie układało, uczucie wygasło, ale przecież dzieciaczki są. Teraz żona chora, umierająca na raka, więc on jej nie zostawi, bo to no... nieładnie tak. Szkoda tylko, że nasz ogier co 5 minut zdanie zmienia i w przerwach między swoim wątpliwym próbami rozwiązania zagadki nadal zalicza numerki z jasnowidzką. A ona się jeszcze z tego cieszy, jak głupia do sera zamiast kopnąć dziada w cztery litery. Tiaaa - zdradzający bohaterowie - to jest coś, co lubię najbardziej. Ale dobra, żeby nie było, że książkę skreśliłam i czepiam się tylko tego. Wcale nie! Gorczyński tę sprawę prowadzi, jakby chciał, a nie mógł. Jego dzieci oglądają kartkę od mordercy, syn robi zdjęcia i wysyła do swojej dziewczyny, żona to w rękach miętoli. Przecież tak ważny dowód powinien zostać od razu odpowiednio zabezpieczony, co nie? A ten trzyma sobie go w kieszeni. Ponadto Mareczek nie umie w internet, nie ogarnia nowych technologii, nosi jakąś starą nokię na guziki (szkoda, że nie na korbkę). Wzbrania się też przed przydzieleniem mu partnera, bo on woli sam. Hehe, z pewnością to dlatego tak dobrze mu idzie (żart, ironia, sarkazm). Jednak Sylwię chętnie zgarnia do pomocy, no bo wiecie - tutaj powinien znaleźć się gif obrazujący puszczanie oczka przez zboczonego wujaszka. Może gdyby Marek skupił się na tym, co trzeba, lepiej by mu się wiodło? Ale niestety dostaje nam się taki Inspektor Tępa Pała i kręci wokół własnego ogona. Dobra, ogon lepiej zostawię w spokoju, ponieważ damie nie przystoi o takich rzeczach rozprawiać. Jeśli mam być szczera, to o wiele więcej roboty przy tym śledztwie odwala jasnowidzka - wertuje internet, szuka informacji, drąży i jest ze wszystkim na bieżąco. Chociaż taki mały plusik ode mnie niech ma. Bo przez większość czasu i tak zachowuje się jak płytka podfruwajka.
Poza jednym z najokropniejszych wątków romansowych ever, w dodatku potrzebnym tutaj jak umarłemu kadzidło, dostajemy niewiele więcej. Brak podejrzanych, brak materiału do samodzielnego główkowania, bohaterowie łażą w różne miejsca, ale nic z tego nie wynika. Nie ma grama ekscytacji, napięcia, ani śladu gęsiej skórki i poczucia zagrożenia. Czuję się wyrolowana
Chciałam podzielić się z Wami pewnym faktem - otóż brak mi poczucia humoru. A przynajmniej wszystko na to wskazuje po lekturze "Zbrodni po irlandzku" Generalnie uwielbiam zabawne książki, kocham skręcanie się ze śmiechu oraz momenty kiedy jakieś kwikogenne historyjki lub przemyślenia bohaterów zostają w mojej głowie na dłużej. Na okładce jak byk stoi - KOMEDIA KRYMINALNA. A ja miałam problem taki, że się nie śmiałam. Czytałam opinie innych osób. Oni się śmiali. Ja nadal nie. O moja babciu, co jest ze mną nie tak? Miałam wrażenie, że humor w tej książce był nieco wymuszony. Za każdym razem wyczuwałam takie oczekiwanie - no dawaj, śmiej się teraz! A ja na to - o nie, nie! Nie ufam Ci, książko. Zrób coś naprawdę kozackiego, a wywrócę się do góry kołami z radości. Wiem, to bardzo interesujące, że o tym wszystkim piszę I tak sobie czas mijał. Wycieczkowicze zwiedzali Irlandię pod opieką Tomasza Waciaka, zmagając się z atakującymi ich ze wszystkich stron plagami egipskimi: - deszcz - mgła - kozy - polscy turyści - owce - tratujący ludzi turyści z innych krajów - kłopoty z autokarem - agresywna pani starsza - zalane i spalone zabytki - strajk I tak dalej, i tak dalej. A o kilku ekscesach z pewnością zapomniałam. Sam Tomasz Waciak nie był zbyt charyzmatyczną osobą. Tylko patrzył, jak tu dać w długą od towarzystwa swoich siejących zniszczenie podopiecznych. Zdecydowanie najbardziej w pamięci utkwiła mi Baronowa Raszpla. Muszę też pochwalić konstrukcję obecnej w "Zbrodni po irlandzku" intrygi. Na to nigdy bym nie wpadła! Chociaż opis całej akcja brzmiał kompletnie nieprawdopodobnie, to naprawdę byłam takim obrotem spraw zaskoczona. Co jeszcze mogę Wam powiedzieć? Ja dzikiego rechotu nie uskuteczniałam, parę razy uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak czytałam, że innych bawiło bardziej, wiec jest nadzieja dla wszystkich. Książka jest moim zdaniem dobrze napisana, nie ma w niej głupot i baboli. Panuje lekka atmosfera, nad denatami nikt się zbytnio nie roztkliwia Ja zaczęłam poprzednią książkę Pani Rumin - "Zbrodnia i Karaś". Jestem ciekawa czy śmiechom nie będzie końca, czy po prostu nie nadajemy na tych samych falach Na pewno zdam Wam relację
Very, "Pewnej zimy nad morzem" Iwony Banach mogłaby Ci się spodobać.
A z "Karasiem" podejrzewam, że będzie gorzej. Książka ma wady, które się bardzo rzucają w oczy. Humor tam jest bardzo mocno ukryty. Tak mocno, że jeszcze nie udało mi się go odkryć.
Ja niestety też i przyznam, że jestem w ogromnym szoku, że coś takiego znalazło wydawcę. Historia jest durna, bohaterowie zachowują się jak dzieci w przedszkolu, dialogi są drętwe, a tło historyczne raczej nie z tej bajki. Pani autorka chciała chyba popełnić coś na kształt "Godziny pąsowej róży", ale jej nie wyszło.
Dorotka napisał(a):Ja niestety też i przyznam, że jestem w ogromnym szoku, że coś takiego znalazło wydawcę. Historia jest durna, bohaterowie zachowują się jak dzieci w przedszkolu, dialogi są drętwe, a tło historyczne raczej nie z tej bajki. Pani autorka chciała chyba popełnić coś na kształt "Godziny pąsowej róży", ale jej nie wyszło.
Możemy się teraz ścigać, kto znalazł gorszą książkę. Jestem całkiem pewna, że bym wygrała. "Moja" bije wszelkie rekordy głupoty, nieudolności i niefachowości warsztatu.
"Zbrodnia i Karaś" Aleksandry Rumin.
Książka jest po prostu głupia. Składa się z bardzo luźno połączonych ze sobą historyjek dziesięciorga bohaterów. Przy czym wyraz "historyjki" został potraktowany dosłownie. Nie ma akcji, nie ma działania, jest streszczenie wydarzeń z całego życia każdego z bohaterów po kolei.
Narrator dysponuje stylem odpowiednim do bajek dla dzieci. Za siedmioma górami, za siedmioma lasami był sobie uniwersytet. Na tym uniwersytecie, drogie dzieci, łazili różni ludzie i robili różne rzeczy, ale nikt nie wie po co. Potem ci ludzie żyli długo i szczęśliwie. Oprócz tych, którzy zostali zabici. A teraz, drogie dzieci, śpijcie smacznie, bo to już koniec bajeczki. O już dawno śpicie? Zasnęłyście w połowie? Może to i lepiej, bo to co wam się teraz śni na pewno będzie ciekawsze niż ta bajeczka.
Dialogów nie ma prawie wcale. Akcji jeszcze mniej. Powieścią klasyczną zatem nie jest, tylko eksperymentem. Niestety nieudanym.
Książka z założenia miała być komedią. Jednak nią nie jest, bo żeby była komedią musi być spełniony warunek, że zawarty w niej będzie humor. Muszą wystąpić komizm sytuacji lub dowcipne dialogi. Tutaj tego nie ma. Wprowadzenie ducha oraz kota jako bohaterów pobocznych sprawiło, że książka stała się infantylna, bo nic w tym nie było śmiesznego.
Oprócz tego, że książka miała okazać się komedią, miała być również kryminałem. Ale tym też nie jest. W kryminałach oprócz zbrodni, obowiązkowo wystąpić jeszcze musi śledztwo. Tutaj tych elementów brakuje. Na początku książki i pod koniec występują dwa morderstwa, które są bardzo pobieżnie opisane, właściwie tylko wspomniane, a prawie na samym końcu występuje przyznanie się do winy najpierw jednego, a potem drugiego mordercy. To wszystko. Nie ma niczego pomiędzy. Nie ma wątków kryminalnych, ani sensacyjnych, ani detektywistycznych, ani przygodowych, ani nawet policyjnych. Są tylko puste wzmianki o morderstwach i bezsensowne wzmianki o przyznaniu się do winy, które praktycznie do niczego nie prowadzą. Cała książka do niczego nie prowadzi. Nie ma w niej żadnego napięcia, nie ma elementów, które mogłyby trzymać czytelnika w niepewności lub wzniecać w nim zaciekawienie. Jest pusta paplanina. Słowa są ładne. Zdania też są udane. Tylko że zebrane do kupy nie stworzyły wartości dodanej.
************ Zacytuję inne opinie o książce: -Emocje i dobra zabawa - gwarantowane. Polecam! Aleksander Rogoziński -Genialny humor, niezwykła konstrukcja powieści, bohaterowie z tej i nie z tej ziemi a do tego odrobina inteligentnej złośliwości na czasie. Ta autorka przewróci świat komedii kryminalnej do góry nogami! Iwona Banach
Rozumiem, że biznes is biznes i czasem się zdarza, że ktoś dla kasy zdradza nawet samego Winnetou.
Ale tam nawet sceny seksu są beznadziejne. Główna bohaterka [mająca 40-lat], która gdzieś kiedyś przed wieloma laty raz jeden uprawiała seks i to niezbyt udany, nagle w innej epoce przeobraża się w demona seksu i uprawia go z dużo młodszym od siebie młodzieńcem niczym akrobatykę. Ale żeby to chociaż była jakaś interesująca akrobatyka, to okej, można byłoby to ścierpieć, ale nie, jest po prostu durnie. A ów młodzieniec? Chyba musiał być ograniczony umysłowo, skoro wpadł w aż taki zachwyt, gdy dopadła go taka podstarzała, niezbyt urodziwa stara panna. Bo przecież przystojny facet z dobrym urodzeniem i sporą kasą w tamtych czasach bez problemu mógł korzystać z usług dobrze wyszkolonych prostytutek, które z pewnością znały się na rzeczy dużo lepiej od owej bohaterki. A realia historyczne? Poza gorsetem i sikaniem do nocnika nic się tam chyba nie zgadza.