Pojawił się nowy cykl chick litowy. Autorka nazywa się
Julie Caplin. Po polsku niestety nie wydają tych książek.
W oryginale cykl ma nazwę Romantic Escapes i wydano już co najmniej pięć tomów.
Ja czytam wersje niemieckie, wydano trzy tomy:
Na razie poznałam tylko tom pierwszy
"Das kleine Café in Kopenhagen", czyli "The Little Café in Copenhagen".
W dzisiejszych czasach trzeba być bardzo wdzięcznym, gdy trafi się na książkę, w której nikt nie umiera ani nie choruje na jakąś straszną chorobę. W książce Julie Caplin jest nie tylko taka zaleta, ale dodatkowo jest bardzo dobrze napisana, świetnie się ją czyta (w moim przypadku: słucha), są bardzo atrakcyjni bohaterowie, niekoniecznie dobrzy, ale ci źli są sensownie napisani. A co najważniejsze jest w niej opowiedziana zgrabna historyjka. Bardzo słodka i miła.
Po skończeniu książki bardzo chciałam, by okazało się, że następne tomy nie są o tych samych bohaterach i się spełniło, bo każdy tom ma swoją parę. Chwała autorce za to.
Główni bohaterowie tomu pierwszego to Kate i Ben. Nie mam pojęcia, jak się naprawdę nazywają, bo zapoznałam się z treścią książki w formie audio, ale załóżmy że ona to Katarzyna Kwiatkowska, a on Benjamin Kowalski. Poznają się jednocześnie na dwóch płaszczyznach: na zawodowej, gdy przez telefon przedstawiają się sobie pełnymi nazwiskami i strasznie drą ze sobą koty, oraz na prywatnej, gdy wpadają sobie w oko jako Kate i Ben.
Oboje są trochę poturbowani po poprzednich związkach, czyli "spotyka się kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością".
Kate pracuje w firmie PR. Chodziła z kolegą z pracy, ale nie przyznawali się oficjalnie do tej relacji, by zachować profesjonalizm. Ona starała się o awans, a on ukradł jej świetny pomysł PR-owy i zaprezentował jako swój własny, przy czym sprzątnął jej ten awans sprzed nosa. Nawet jej wcześniej nie powiedział, że też aplikuje na to samo stanowisko.
Taki mały fragmencik książki: Kate opowiedziała swojej przyjaciółce o tym, co zrobił jej chłopak, a przyjaciółka zapytała: "Zerwałaś z nim?". Kate na to, że oczywiście. Przyjaciółka zapytała: "A obciełaś mu jaja?". Na to Kate: "O cholera! Wiedziałam, że o czymś ważnym zapomniałam".
Ben z kolei jest dziennikarzem. Chodził do niedawna z panią pracującą jako PR-owiec. Gdy z nią zerwał, to pani się zemściła na nim w ten sposób, że zataiła przed nim bardzo ważną informację, przez co on się w środowisku strasznie ośmieszył swoim nieaktualnym artykułem oraz został przerzucony w swojej gazecie z działu polityczno-społecznego do lifestylowego, czego oczywiście nie odebrał jako awans, lecz okropne poniżenie.
Można powiedzieć, że zarówno Kate, jak i Ben, zostali przez swoich eks-partnerów
w dwojaki sposób, bo i dosłownie, i w przenośni.
Kate otrzymuje zadanie zareklamowania nurtu hygge przed otwarciem w Londynie nowego domu towarowego, należącego do duńskiej firmy. Właściciel firmy jako warunek podpisania kontraktu postawił znalezienie przez Kate sześciu dziennikarzy, którzy zgodzą się uczestniczyć w tygodniowej wyprawie do Kopenhagi w celu poznania filozofii hygge od podstaw. Znalazła ich, ale nie było łatwo, przy czym większość grupy tak naprawdę nie odpowiadała założeniom zleceniodawcy. Ben absolutnie nie chciał jechać, o czym ją poinformował niezbyt miło przez telefon, jednak zbieg okoliczności sprawił, że został do tego zmuszony przez swojego szefa. O taki rozwój wypadków oskarżył oczywiście Kate, choć ona była niewinna.
W międzyczasie nasi bohaterowie osobiście poznali się na imprezie jako Kate i Ben. Prawie zostali jednonocnymi kochankami, jednak Kate nie czuła się jeszcze gotowa na takie relacje z powodu świeżego rozstania z chłopakiem i zwiała Benowi sprzed nosa. Przydarzył się wtedy incydent, gdy Ben do niej zadzwonił jako Benjamin Kowalski, żeby na nią nawrzeszczeć i rozmawiali ze sobą, nie wiedząc, że przed chwilką też ze sobą rozmawiali, tylko oko w oko.
Sprawa nazwisk wydała się dopiero na lotnisku przed odlotem.
No to pojechali, a na miejscu mieli różne przygody, zbliżyli się do siebie, zakochali i różne takie.
Potem wrócili do Londynu i zacieśnili znajomość jeszcze dogłębniej, po czym wydarzyło się coś, co skłoniło ich do zerwania ze sobą. Kate poczuła się ponownie wykorzystana i zdradzona przez chłopaka, a Ben poczuł się niesprawiedliwie oskarżony i wykorzystany przez następną panią od PR-u.
Czy się w końcu pogodzili? No wiadomo przecież, że tak. Książka kończy się przepięknym HaeFeNem, jak przystało na najlepszych przedstawicieli gatunku chick litu.
Wygląda, jakbym streściła całą książkę, ale wcale tak nie jest. W Kopenhadze bohaterowie mieli bardzo dużo czasu na wypełnienie środka książki przygodami oraz na poznanie nowych osób i zaprzyjaźnienie się z nimi. Dojechał tam też eks-chłopak Kate i próbował nieźle namieszać, co jej nowi przyjaciele przejrzeli i dali mu popalić.
Nie napisałam też nic o tym, jak rozwój wypadków sprawił, że Kate praktycznie straciła jakąkolwiek pozycję w swojej firmie i stanęła przed koniecznością podjęcia ważnej pod względem zawodowym decyzji życiowej. Ani o tym, co nabroił Ben, albo raczej co Kate myślała, że nabroił Ben. Ani o tym, jak ważna dla Kate okazała się mama właściciela duńskiej firmy i prowadzona przez nią kawiarnia w Kopenhadze.
Całość książki jest lekka jak piórko i super przyjemna. Nie ma traum z dzieciństwa ani strasznie brzydkich emocji.
Bardzo polecam, jeśli ktoś szuka miłej i słodkiej historyjki, nie psującej humoru ani zdrowia czytelnikowi.
Sobie natomiast polecam dalsze tomy.