***Na pewno znacie to uczucie, kiedy patrzycie na zapowiedzi, na super okładki, na znane autorki i zachęcające opisy książek, które na pewno trzeba kupić, bo na bank będą albo wydają się być super. Na pewno też znacie to uczucie, kiedy się człowiek przejedzie na niejednej z tych historii, która miała przecież być fajna, a była taka se albo kompletnie do pupy.
Są też te książki typu “totalne zaskoczenie”, na które zwykle nie zwraca się uwagi, nie czeka się, nie wyczekuje daty premiery i najczęściej trafia z przypadku. Taka właśnie jest książka K. Stewart. Ona kiedyś mi tam gdzieś mignęła, ale ani jej opis, ani okładka, ani autorka nie utkwiły w mojej pamięci. Trafiłam z przypadku i...oj ja jak najbardziej mogę żyć z takimi przypadkami w swoim życiu. Oby było ich jak najwięcej.
Drive to cudowna opowieść o miłości, o muzyce, o dorastaniu, o wyborach, o spełnianiu marzeń i rezygnacji z tego, co może i wygodne, ale nie dające w pełni tego, czego nam trzeba. Wiecie, to jak ten ciuch który super wygląda na wieszaku, leży na nas jak ulał, ale mimo tego, że wyglądamy w nim świetnie jest nam w tym ciuchu cholernie niewygodnie. Taka właśnie była relacja Stelli - głównej bohaterki z jednym z głównych bohaterów. Bo głównie o tym jest ta opowieść. O wyborze między dwoma facetami, którzy (ostrzegam) skradną Wam trochę serca. Tutaj nie ma złego i dobrego wyboru i do końca nie wiadomo z kim Stella będzie miała swoje HEA, ale nie martwcie się, bo dobre zakończenie będzie
Trochę to jednak potrwa, bo bohaterka tak naprawdę kocha obu bohaterów. Ale czasem wiemy, że mimo że coś trwa tylko chwilę i próbujemy o tym zapomnieć, to jednak było to jedno jedyne, to coś, to co tak naprawdę może i trwało tylko chwilę, ale my najbardziej na świecie chcielibyśmy by trwało już zawsze. Bo czasem mimo pozorów normalności i stabilności w głębi duszy wiemy, że to nie jest do końca to, czego chcemy.
Nie chcę zbyt dużo zdradzać z fabuły książki. Stellę poznajemy kiedy jest u szczytu swojej kariery dziennikarki muzycznej. Dowiaduje się, że jeden z jej byłych facetów (który? nie wiadomo prawie do końca) bierze ślub i zaczyna się jej opowieść, kiedy to miała 20 lat i cały świat, złamane serce, marzenia, sukcesy i porażki były dopiero przed nią. Zwykle nie lubię takich cofnięć w czasie, ale tutaj jest to zrobione wszystko w taki sposób, że nie sposób się na to wkurzać.
Bohaterka to żywioł, petarda, fajerwerk. Latynoska krew sprawia, że nie tylko dąży do swoich celów, ale ma serce na dłoni. Jest dobra, emocjonalna, trochę bezczelna, po prostu idealna. Zwykle nie lubię aż tak charakternych postaci, ale Stelli nie da się nie pokochać. Nie sposób jej nie lubić, chociaż nie zawsze człowiek będzie się zgadzać z jej decyzjami i wyborami.
Bohaterowie za to..Reid i Nate, Nate i Reid. Jeden to przyszły szef Stelli a drugi to pogubiony perkusista zespołu, który bohaterka “odkryje” i w który uwierzy.
Każdy z nich ma w sobie coś wspaniałego i każdy z nich jest świetnym facetem. Tutaj nie ma tak częstego w książkach podziału w stylu jeden dobry, drugi gorszy. Jasne, że jeden jest bardziej mroczny, a drugi jest z tych bardziej porządnych, ale oni obaj naprawdę są cudni, chociaż ja miałam swój typ od początku. I pewnie każda z Was będzie go mieć
Ta książka to podróż i wspomnienia, tona dobrej muzyki, emocji i uczuć. Autorka operuje prostym, a przy tym tak dosadnym i emocjonalnym językiem, że wiele zdań zapada człowiekowi w serce i pewnie zostanie tam długo, jeśli nie na zawsze.
Polecam wielbicielkom niebanalnych historii, pasjonatkom muzyki, romantycznym duszom i tym, które w dzisiejszej papce romansów na jedno kopyto miałaby ochotę na coś innego.
Nie, to nie jest pewniak, bo nie wiem czy akurat ta książka podbije Was tak jak mnie, ale czasu na pewno nie stracicie czytając ją.
Moja ocena to 10/10. Bo nawet jeśli coś mi nie pasowało, nawet jeśli coś bym pozmieniała, to niczego mi w tej historii nie zabrakło. Niczego.