No dobra.
Wyżyłam się:
Książkę wzięłam przez chwilowy impuls, chęć przeczytania czegoś z motywem od przyjaźni do miłości, a że to YA które ostatnio wchodzi mi szybko… To czemu nie.
I w zasadzie gdybym przeczytała w jakim wieku jest autorka, to mógłby być argument na nie.
Wiele rzeczy może pójść nie tak.
Wiele rzeczy poszło nie tak, a można było tego uniknąć.
Chociażby w ten sposób, że akcja umieszczona zostałaby w naszym pięknym kraju. Ach ta amerykanizacja i magia USA. Niestety ale samo nadanie zagranicznych imion bohaterom, nie sprawi by poczujemy klimat zza wielkiej wody.
Druga rzecz. Narracja w czasie teraźniejszym. Znów – zagranicą się to sprawdza. Nawet w tłumaczeniach zagranicznych książek przestało mnie to boleć. Ale po co krzywdzić książkę celowo?
Nie twierdzę, że autorka nie zna się na relacjach międzyludzkich wśród młodzieży licealnej. Akurat tu materiału do researchu miała całe mnóstwo, tylko, że nie wykorzystała tego w pełni. Wolała sięgnąć po model amerykański szkolnictwa i schematyczne postacie pojawiające się w każdym filmie dla licealistów. Mamy więc klasowego osiłka, platynowoblond cheerleaderki, drużynę, dla odmiany, koszykarzy. No i bohaterkę, nie mieszczącą się w żadnych ramkach, bo jakżeby inaczej prawda?
Za to reszta jest typowa do bólu. Dziewczyna w fazie buntu przecież musi mieć masę kolczyków, dredy, słuchać metalu i palić fajki.
Idealna pierwsza dziewczyna przyjaciela naszej Tate – ułożona, zdolna, chodząca do prywatnej szkoły…
To nuży. Tu nie ma nic nowego, nie ma nic co by chociaż trochę zainteresowało.
A jest coś co irytuje. Słuchajcie, czy jak Wasz najlepszy przyjaciel zasłoni sobie pół pyska to go nie poznacie? SERIO? Bo na tym jest oparty cały pic na tym niby balu. Litości no…
W Historii Kopciuszka mogłam to kupić, bo ‘książę’ nie zwracał uwagi na swojego ‘Kopciuszka’ w szkole, nie za bardzo ze sobą rozmawiali, ale tu?
Oj Sandra, popłynęłaś…
A teraz uwaga. Będzie bomba.
Tate i Griffin się przyjaźnią i nikt nie jest trzymany w tytułowym friendzone. Od przyjaźni do miłości to nie jest to samo i ten tytuł wprowadza czytelniczki w ogromny błąd.
Myślę, że to będzie jedna z tych powieści, których autorki po latach się wstydzą. Przeredagowują, albo negują powstanie, bo zdążyły się nauczyć więcej i zwyczajnie piszą lepiej.
Oby więc Sandra Nowaczyk nauczyła się pisać lepiej. Nie chodzić schematami i utartymi przez tysiące stóp autorów książek i scenariuszy do filmów dla nastolatków.
Gdybym wiedziała nie sięgnęłabym po tę książkę. To nie tak, że ona nie jest szkodliwa społecznie, nie jest też oburzająca, tylko nudna, źle napisana i zwyczajnie kiepska.
Gdyby to było opowiadanie, bez dłużyzn, bez powielania schematów i odgrzewania trzy razy zdechłego kotleta, to byłoby znacznie lepiej.
No chyba, że podoba się dziewczynom w przedziale wiekowym 13-16. To jest napisane dla nich, tylko, że zawsze wychodzę z założenia, że dobra książka dla młodzieży spodoba się też starszemu czytelnikowi. No ale cóż, targetem przestałam być jakieś 12 lat temu. Jakoś sobie z tym poradzę
Uczciwie przeczytałam 100 stron. Resztę przeleciałam wzrokiem, by dojść do wniosku, że równie dobrze historia zmieściłaby się na tych 100, może 150 stronach gdyby pozbyć się niepotrzebnych rozkmin i sztucznych wydłużaczy.
Jeśli masz więcej niż 17 lat, szkoda Twojego czasu.