Mam nadzieję, że i mnie wciągnie
--------------------------------------
Jakiś czas temu wspominałam, że czytam tę książkę. Kolejny dystopiczny świat? Mnie przeraził. Głównie samą wizją tego co może się stać. Może któraś z was będzie miała ochotę zajrzeć i zobaczyć, co kobietom w Stanach Zjednoczonych zgotowali mężczyźni
Oprócz wątku sensacyjnego można znaleźć tutaje też trochę miłości. Dziwnej, nie do końca zgodnej z tym co lubimy, ale jednak miłości.
Lubisz rozmawiać? Śmiać się? Opowiadać o sobie lub choćby słuchać koleżanki, która ma coś do powiedzenia? Wielominutowe pogaduszki przez telefon nie są ci obce? Lubisz wypełniać słowami ciszę? Nawet jeśli nie wszystkie z tych rzeczy robisz, nawet jeśli nie wszystkie są ci bliskie, to na pewno niektóre z nich, nie są ci obce. Wizyty u kosmetyczki, podczas których szczegółowo wyjaśniasz jaki wzorek ma znaleźć się na twoich paznokciach, nowa fryzura w salonie fryzjerskim, odpowiedni kawałek mięsa w sklepie, wszystko… codziennie… w każdym aspekcie życia…
Christina Dalcher przeraża wizją świata w której kobiety dostały do dyspozycji 100 słów dziennie. 100 słów na cały długi dzień. Na zakupy, na opiekę, na lekarza, chorobę, kontakt z rodziną. Na życie. Doktor Jean McClellan to naukowiec, matka czwórki dzieci, żona u boku mężczyzny, z którym jakiś czas temu zakopali miłość, namiętność, pożądanie i popadli w rutynę wieloletniego małżeństwa. Rutynę nie do końca dającą satysfakcję, ale pozwalającą na zgodne życie rodzinne, gdyby nie pewien rządowy dekret. Narzucone ograniczenie zabierające jej jako kobiecie pracę zawodową, zamykające w domu w roli gospodyni, matki, żony prowadzącej dom. Ograniczenie zabierające jej głos.
Wykształcona, w sile wieku, rozwoju możliwości intelektualnych Jean z dnia na dzień staje u progu świata, w którym nic nie jest tak, jak być powinno. W którym przestaje chodzić do fryzjera bo szkoda słów na objaśnienie fryzury, w którym lekarz po badaniu daje jej kopertę ze wskazówkami dla męża dotyczącymi jej stanu zdrowia, w którym nie może uspokoić córki podczas dziecięcych sennych koszmarów bo wykorzystała dzienny limit słów. Jej mała córka z podobną bransoletką na ręku, przynosząca ze szkoły pochwały, że udało się jej milczeć przez cały dzień. Do kompletu rozgadani, weseli i radośni młodsi synowie i starszy, który zadziwiająco dobrze funkcjonuje w nowej rzeczywistości. I mąż, niedoceniany, próbujący znaleźć złoty środek, pokojowe wyjście z sytuacji rodziny.
Vox to również opis stanu tak krzywdzącego, tak niesprawiedliwego, że nawet Jean, która całe życie polityczne zostawiała innym, skupiając się na swoich badaniach, czuje, że musi coś zrobić. Przeciwstawić się w miarę swoich możliwości, uratować siebie i swoje prawo do życia. Przerwać ten stan, który doprowadzi do zagłady kobiet jako jednostek myślących, tworzących, współistniejących.
Dalcher stworzyła przerażający świat, ale zrobiła to na tyle umiejętnie, że jako czytelnik jesteś w stanie uwierzyć, że fanatyzm, ograniczenie i egotyczna potrzeba stania się sumieniem narodu mogą doprowadzić do czegoś takiego. Że publiczne poniżanie kobiet, strącenie ich do roli czysto gospodarsko-seksualnej może dać efekty i znajdzie się spore grono mężczyzn gotowych podchwycić nową wizję świata i rządzących nim praw. Praw mężczyzn jako panów, jako wyznaczników wartości, jako sędziów i katów.
Sama fabuła opowiedziana jest na bardzo sprawnie, a układ krótkich rozdziałów nadaje czytaniu szybki rytm, tak więc rzeczywiście poznanie całej historii nie zajmuje wiele czasu. Znakomicie w historię wpisują się wspomnienia Jean, na zasadzie kontrastu, przywracają pamięci radość poprzednich lat, dodatkowo wzmacniają kontrast między starym i nowym.
Autorka potrafi tworzyć postaci ciekawe i niejedno wymiarowo. Udaje się jej wypełnić świat ludźmi walczącymi, uległymi, ukrytymi, nawet szczęśliwymi w swoim nieszczęściu. Mimo tego, nie udało mi się polubić bohaterki. Owszem kibicowałam jej, a jako matka głęboko odczułam jej ograniczenia związane z kontaktami z dziećmi, jako kobieta poczułam potrzebę doznania czegoś nowego, fascynację i zapatrzenie, szanowałam ją, ale patrzyłam na nią z dystansem. Akcja? Końcówka mnie zaskoczyła i lekko się pogubiłam. Chyba w pewnym momencie kibicowałam bohaterom w ich działaniach, a nie śledziłam z uwagą i skupieniem wydarzenia medyczno sensacyjne.
Vox to niewątpliwie książka, która zostanie we mnie, w mojej głowie. Skłania do zastanowienia, wymusza zajęcie stanowiska, nie pozwala na obojętność. Przeraża wizją, ale i daje nadzieję. Wskazuje na wartości, które nigdy nie powinny być wypaczone czy zapomniane, to one stanowią podwaliny nas, naszego dnia, naszej cywilizacji.
Polecam Vox, bo to pozycja do zastanowienia, do odszukania również swojej odpowiedzialności za teraźniejszość i przyszłość.
I nigdy, nigdy nie chciałabym znaleźć się w takim świecie. Choć myślę, że niektórzy mężczyźni mogliby poczuć się tam całkiem nieźle.