przez Janka » 13 grudnia 2018, o 02:03
Dzisiaj obejrzałam "Harry Potter i Insygnia Śmierci - Część 2".
Ależ to były emocje! Domyślałam się, że skończy się dobrze, ale i tak prawie umierałam ze strachu.
Działo się, że hej!
Poprzednia część miała depresyjnogenny nastrój, dlatego podczas jej oglądania podziwiałam wszystkie dzieciaki, które kiedyś wychodząc z kina nie popełniały masowo samobójstw. (Brawo, dzieci! Super silne jesteście.) Część druga pod tym względem była lepsza, bo gdzieś po bokach już się snuła nadzieja na wygraną ze złą stroną mocy.
Przy oglądaniu filmu nr 7 miałam skojarzenie z częścią piątą "Gwiezdnych wojen". Po obejrzeniu GW5 było mi tak źle psychicznie, że myślałam, że się wcale nie zdecyduję na obejrzenie Szóstki. Na szczęście obejrzałam, a tam się wszystkie wątki wyprostowały i dobrze pokończyły. W "Harrym Potterze" nr 8 było bardzo podobnie, dlatego podczas ostatecznego pojedynku na czarodziejskie pałeczki z dwukolorowym światłem nawet się nie zdziwiłam z wielkiego podobieństwa do mieczy świetlnych z "Gwiezdnych wojen". Nawet czekałam, żeby Lord Voldemort powiedział "Harry, jestem twoim ojcem", ale jakoś nie chciał.
Zresztą podobieństw z "Gwiezdnymi wojnami" było więcej. I nie tylko z nimi. Potwierdziło się w pełni moje przekonanie, że pani Rowling nie stworzyła niczego nowego, a tylko połączyła do kupy wszystko, co już skądś znała. Można powiedzieć, że autorka czerpie pełnymi garściami z wszystkiego, z czego tylko się da. - Ale to, w jaki sposób wszystko połączyła, było genialne, z tym się absolutnie mogę zgodzić.