Karino, mnie w pierwszej przeszkadzało to że
Tu tego nie było więc biorę z całym dobrodziejstwem chociaż Jake z tą swoją niechęcią do wiązania mnie też solidnie zirytował, już myślałam że zmądrzał wcześniej. Ale jak zmądrzał to z klasą
Muszę to rozważyć, przemyśleć, uporządkować słowa we właściwy sposób. Dowiedzieć się, co powiedziałaby Elizabeth Bennett, gdyby musiała przemówić do pana Darcy’ego.
Patrzy na mnie, na jej twarzy maluje się strach i smutek.
– Ale jesteś Willoughbym.
Drapię się po głowie.
– To ten kangur?
Zaciska mocno powieki, jakby nie potrafiła niczego z siebie wydusić. Jakby nie umiała sprawić, by słowa płynnie wyszły z jej ust. A kiedy w końcu jej się udaje, żałuję, że je słyszę.
– Nie, Willoughby z Rozważnej i romantycznej. To postać, w której zakochała się Marianne. Dziki i nieokrzesany, egoistyczny i bezmyślny. Zniszczył ją.
– Sarah, nie mówisz z sensem.
– Nie mogę z tobą być, ponieważ czekam na pułkownika Brandona.
– Kim, u diabła, jest Brandon?
– Jest poważny, może trochę nudny, ale kocha Marianne. Jest zrównoważony, romantyczny, grzeczny i można na niego liczyć. Tego właśnie pragnę, z takim człowiekiem powinnam być.
– Grzecznym? – Słowo kłuje w ustach jak cierń. Wstaję i chodzę, mamrocząc: – Pozwól mi to zrozumieć: nie możesz mnie całować, bo w książce jakiś gnojek o imieniu Willoughby spieprzył sprawę z dziewczyną o imieniu Marianne?
Prycha, po czym macha ręką.
– Kiedy tak to ujmujesz, brzmi to okropnie.
– Bo to jest okropne!
Sarah wykręca palce.
– Złamał jej serce, co ją niemal zabiło.
Patrzę na nią, czując, jak coś pęka mi w piersi.
– I uważasz, że zrobię ci dokładnie to samo?
– Wiem, że zrobisz.
– Ponieważ jestem jak Willoughby?
Kiwa głową.
Lucy napisał(a):Musisz koniecznie nadrobić
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości