– Nie jestem towarzyski.
Śmieję się.
– Dlaczego mnie to wcale nie dziwi? – Naprawdę, jednak widok Flinta Hopkinsa bez garnituru jest sporym zaskoczeniem.
– Nie mam pojęcia, co zrobić z tym twoim wizerunkiem w jeansach i koszulce. Wyobrażałam sobie, że nawet śpisz w garniturze.
Siada na piętach i obraca ku mnie głowę, ciemne oczy dokonują pełnej inspekcji mojego ciała.
– A ja nie mam pojęcia, co zrobić z wiedzą, że wyobrażasz mnie sobie w łóżku.
Drżę. Jest chłodno… a jednocześnie zaskakująco gorąco. Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się sobie w oczy. Odwracam wzrok i spoglądam na kamienną ścieżkę pomiędzy grządkami.
– Co robi Harrison?
– Poszedł do kolegi na film.
– Brakowało mi go dziś.
Cisza.
Nie potrafię tego pojąć. Flint jest ogrodnikiem. Ciężko jest mnie zaskoczyć, ale to dosłownie powala mnie na kolana. Pod garniturem ma dobrze umięśnione ciało, które jest o wiele lepiej widoczne w koszulce. Bez marynarki widać przebłyski jego prawdziwej, nie tak ostrej osoby. Jest coś niezwykłego w widoku czegoś znajomego w zupełnie nowym świetle. Zawsze miałam takie odczucia, jeśli chodziło o muzykę. Istnieją dwadzieścia cztery klawisze o unikalnej barwie, choć jestem pewna, że dzięki nim można stworzyć o wiele więcej niż za pomocą trzydziestu dwóch liter alfabetu.
– Znów nucisz.
Odwracam się do niego z powrotem.
– Przepraszam. Nie lubisz nucenia?
Wstaje i wrzuca chwasty do wiaderka.
– Będą cię szukać.
Uśmiecham się na tę próbę pozbycia się mnie. Podchodzę do niego powoli. Sztywnieje, zupełnie jak się tego spodziewałam. Jego nozdrza falują, a oddech nieco się pogłębia, ale mężczyzna się nie odsuwa.
– Powiedziałam, by zaczynali beze mnie.
Flint wpatruje się w moje ręce. Podwijam jego prawy rękaw, który do tej pory był niżej niż lewy. Muskam przy tym opuszkami palców jego ciepłą skórę.
– Co robisz? – pyta szeptem, jakby odczuwał ból.
– Podwijam ci rękaw.
– Na twoim miejscu trzymałbym się z daleka.
Zerkam w górę.
– Gryziesz?
Parokrotnie zaciska usta, nim się rozluźnia, przesuwając językiem po dolnej wardze.
– Masz białą koszulę.
Uśmiecham się i odsuwam.
– Harrison ma wielki muzyczny talent. Wiedziałeś o tym?
Kiwa krótko głową.
– A mimo to mówił, że nie chodzi na żadne lekcje.
– Grał na fortepianie i… – urywa w połowie zdania, jakby się pogubił.
– I? – Przechylam głowę na bok.
Flint odwraca wzrok i wzdycha.
– I tańczył.
– Był dobrym tancerzem?
– Chyba tak.
– Chcesz, żeby grał w futbol.
– Nie.
– Nie? – Odchylam nieznacznie głowę. – Serio? Mówił, że grałeś na studiach.
Bierze wiadro i odchodzi w kierunku szklarni.
– Powiedział ci o tym, prawda?
– Tak. – Biegnę za nim, ponieważ stawia długie kroki.
– Co jeszcze mówił?
– Nic, czym mogłabym się z tobą podzielić.
Flint chrząka.
– Nie jest twoim pacjentem. Nie uważam, by poufność tyczyła się zajęć pozalekcyjnych.
Wchodzę za nim do szklarni. Cholercia! Ile tu roślin. Z zewnątrz ich nie widać. Można by wykarmić nimi małą wioskę. Flint odstawia wiaderko i się obraca. Niemal wpadam na jego tors.
– Co jest z tobą nie tak?
Zaciskam wargi.
– Dlaczego uważasz, że coś jest ze mną nie w porządku? Chodzi o Mozarta?
– O wszystko. – Trąca butem mój but. – Eksmituję cię, mimo to stoisz tak blisko, iż mam wrażenie, że oddycham wydychanym
przez ciebie powietrzem. I masz tę potrzebę dotykania mnie, poprawiania krawata, kołnierzyka, rękawów. – Marszczy brwi.
Serce bije mi jak oszalałe, słyszę własny puls.
– Znów nucisz.
Z trudem przełykam ślinę i tłumię dźwięk, choć nie wiedziałam, że go wydawałam.
– Nie lubisz być dotykany?
Bruzda pomiędzy jego brwiami się powiększa.
– Nie przez obcych.
Serce jeszcze bardziej przyspiesza. Lubię odczuwać tak głęboko, aż słyszę jego rytm. To ekscytacja i szczęście. Czuję się o wiele lepiej, nie ma już bólu, który tkwił we mnie od tak dawna.
– Kiedy dwie osoby się dotykają, już przestają czuć się obco. Kiedy dzielą się uczuciami, łączą się na intymnym poziomie. Właśnie dlatego kocham muzykę. Sięga głębiej niż słowa. Rytm to tętno duszy.
– A co z tymi, którzy nie mają duszy?
Auć! Okropnie jest usłyszeć coś takiego.
– Cóż… – Wzruszam ramionami z uśmiechem. – …ci są kiepskimi tancerzami. Bezdusznymi, nieczującymi rytmu, słabymi tancerzami. – Patrzę mu w oczy. – Jesteś taki, Flint?
Coś nieokreślonego przyciąga mnie do tego człowieka. Chcę mu pomóc. Ale w czym? Jeszcze nie wiem. Muszę go poczuć, usłyszeć,
wtedy będę wiedzieć.
– Powinnaś odejść.
Opuszczam głowę, wzrok kieruję na stykające się czubki naszych butów.
– Dlaczego? – pytam szeptem.
– Ponieważ masz białą koszulę.
Unoszę głowę. Ciągnie za palce rękawiczkę, zdejmuje ją i upuszcza na ziemię, po czym to samo robi z drugą.
– Masz trzynaście dni. – Odlicza czas do usunięcia mnie z budynku.
– Trzynaście dni – powtarzam.
– A teraz odejdź, nim ubrudzę twoją białą koszulę. – Taksuje wzrokiem moje ciało.
Mrowi mnie skóra. Flint stanowi przeciwieństwo każdego znanego mi mężczyzny. Nie chcę niczego znajomego – bo właśnie to mnie zniszczyło. Nie chcę przewidywalności – bo to nic ponad bolesną iluzję. Kierowanie się rozumem za bardzo boli. Chcę po prostu zaistnieć
w czysto fizyczny sposób.
– To tylko koszula – szepczę.
Obejmuje moją głowę i całuje w usta. Ostro. Niestosownie.To najlepsze, co przytrafiło mi się od lat. Dotyk. Umieram. Żadna potrzeba nie była wcześniej tak potężna – tak konieczna.
Flint pogłębia pocałunek, popychając mnie na metalowy, zastawiony roślinami stolik. Jedna z doniczek upada na ziemię. Nie potrafię wystarczająco nacieszyć się jego ciałem, przywierającym do mojego. Moja wielka ochota mogłaby być żenująca, gdybym nie wyczuwała, że sam jest równie zdesperowany. Pochłania moje usta, próbuje rozpiąć guziczki przy mojej koszuli, ze zniecierpliwieniem urywając kilka z nich. Walczę z jego rozporkiem, nucąc tuż przy jego ustach ...
•Sol• napisał(a):dalszy ciąg zawrotnej kariery Wrednych igraszek na forum
ale fajnie ciekawe czy w ogóle ktoś zdąży to dostać w polecankach
aleqsia napisał(a):Niekonwencjonalne te przebieranki dalej też taki humor?
•Sol• napisał(a):Kawko, to możesz być tą jedną jedyną
kusisz los w ten sposób i poproś tylko o polecankę
Westchnęłam głośno. Czy my się w ogóle przemieszczamy? To naprawdę była najwolniejsza winda, jaką kiedykolwiek jechałam. Sfrustrowana i może odrobinę zniecierpliwiona, bo chciałam mieć już ten wywiad za sobą, znów zaatakowałam panel. Naciskając ponownie guzik, jęknęłam:
— No rusz się. Jestem już potwornie spóźniona.
Odetchnęłam z ulgą, gdy kabina w końcu przyspieszyła. Ale nagle gwałtownie stanęła, a w środku zrobiło się zupełnie ciemno.
— No i proszę, zepsuła pani windę — odezwał się za moimi plecami niski głos. Podskoczyłam przestraszona i poczułam, że komórka wymsknęła mi się w ciemności z rąk i upadła na podłogę. Towarzyszący temu trzask powiedział mi, że się rozbiła.
— Jasna cholera! No i co pan narobił?! — Schyliłam się i zaczęłam macać po podłodze, ale nie mogłam jej znaleźć. — Czy mógłby mi pan przynajmniej poświecić, żebym mogła znaleźć swój telefon?
— Z przyjemnością.
— Dziękuję — prychnęłam.
— Gdybym tylko miał ze sobą swój.
— Pan żartuje? Nie ma pan telefonu komórkowego? Kto się w ogóle rusza bez telefonu?
— Może sama powinna pani tego spróbować? Gdyby nie była pani tak zapatrzona w ekran, nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji.
Wstałam i chwyciłam się pod biodra.
— A to niby dlaczego?
— Była pani tak zajęta klepaniem w klawiaturę, że nawet pani nie zauważyła, że nie jest sama w windzie.
— No i co z tego?
— Gdyby mnie pani zauważyła, nie przestraszyłaby się pani na dźwięk mojego głosu i nie rozwaliłaby pani telefonu. Wtedy zaś mielibyśmy światło i widziałaby pani przyciski w windzie na tyle wyraźnie, żeby móc nacisnąć guzik jeszcze jakieś dwadzieścia lub trzydzieści razy. To na pewno by pomogło.
Poczułam, że mężczyzna poruszył się za mną.
— Co pan robi?
Gdy odpowiedział, jego głos dobiegał z innego miejsca. Z dołu po mojej lewej stronie.
— Ukucnąłem, żeby poszukać pani komórki.
Było naprawdę ciemno. Zupełnie nic nie widziałam, ale poczułam ruch powietrza i domyśliłam się, że mężczyzna musiał się podnieść.
— Proszę nadstawić rękę.
— Da mi pan telefon, tak?
— Nie, zdjąłem spodnie i dam pani potrzymać swojego fiuta. Jezu, niezła z pani jędza, co?
Przekonana, że nie może mnie zobaczyć, uśmiechnęłam się, słysząc jego sarkastyczną uwagę, i wyciągnęłam rękę.
— Niech mi pan da ten telefon.
Jedna z jego dłoni musnęła moją i przytrzymała ją, podczas gdy druga położyła mi telefon na ręce i zacisnęła wokół niego moje palce.
— Ładnie się pani uśmiecha. Powinna to pani częściej robić.
— Tu jest zupełnie ciemno. Skąd pan wie, że się ładnie uśmiecham?
— Widzę pani zęby.
Puścił moją rękę, a ja natychmiast poczułam, że zaczyna mnie ogarniać panika. Cholera. Nie tutaj. Nie teraz.
Złapałam go znów za rękę, zanim zdążył ją cofnąć.
— Przepraszam… Czy… Eee… Może pan jeszcze przez chwilę potrzymać mnie za rękę?
Zrobił bez pytania to, o co go prosiłam. To było przedziwne, ale ten człowiek po prostu stał i trzymał mnie za rękę, ściskając ją od czasu do czasu, jakby wiedział, że potrzebuję otuchy. W końcu poczułam, że fala strachu odpływa i rozluźniłam uchwyt.
— Może mnie już pan puścić. Przepraszam. Miałam mały atak paniki.
— Już po wszystkim?
— Czasem tak mam, pojawia się i znika. Mam przeczucie, że im dłużej będziemy tu tkwić, tym większa szansa, że znów mnie dopadnie. Niech pan do mnie mówi. To odwróci moją uwagę.
— No dobrze, jak pani na imię?
Poczułam nieodpartą potrzebę, aby krzyknąć.
— Aaaaaaaaaaaaa!!!
— Co to, do cholery, było? — warknął.
Wydałam z siebie kolejny wrzask, tym razem jeszcze głośniejszy.
— Po co pani to robi?
Nie odpowiadając na jego pytanie, powiedziałam po prostu zadyszana:
— Och, to mi dobrze zrobiło.
— Przeraziła mnie pani nie na żarty.
— Przepraszam. To mój sposób na napady paniki: krzyczeć na całe gardło.
— I to pani najlepsza metoda?
— Mam kilka różnych. Czasem masuję kule.
— Słucham?
— Mam kule. Masowanie ich bardzo mi pomaga.
— Kule… ? A wyglądała mi pani na kobietę od tyłu całkiem zgrabną.
— To kule z Baoding. Metalowe kule medytacyjne. Poruszam nimi okrężnym ruchem w dłoni. Pomaga mi to się uspokoić. — Zaczęłam gorączkowo grzebać w torebce.
— Co to za szelest? — zapytał.
— Usiłuję je znaleźć. Mam je gdzieś w torebce. — Ale bez światła nie byłam w stanie ich odszukać. — Cholera, gdzie one są?
Facet zarechotał.
— Ja też mam kulki, które mogłaby pani pomasować, jeśli ma pani taką potrzebę.
— Jest pan obleśny. Niech pan trzyma swoje „kulki” i potrzeby z dala ode mnie.
— No co pani. Przecież nie mówię poważnie. Proszę wyluzować. To pani zaczęła całą tę rozmowę o masowaniu kulek. Utknęliśmy w windzie bez światła. Chciałem trochę pożartować, na litość boską.
W końcu udało mi się odnaleźć kule z Baoding, więc powiedziałam:
— Okej, znalazłam. — Odetchnęłam głęboko i zaczęłam obracać je w dłoni, koncentrując się na kojącym dźwięku uderzającego o siebie metalu.
— Brzęczą. Jak miło — zauważył facet z wyraźnym sarkazmem. — Co tak właściwie pani z nimi robi?
— Obracam je.
— I to naprawdę pani pomaga?
— Tak. — Po kilku minutach odwróciłam się do niego. — Niech pan wystawi rękę. — Położyłam kule na jego dłoni. — Niech pan je rozdzieli palcem wskazującym. — Gdy poczułam, że ustawia kule złym palcem, odezwałam się: — Nie, powiedziałam palcem wskazującym, a nie środkowym.
— O, to dobrze. Lepiej zostawić palec środkowy w spokoju. Jeśli winda zaraz nie ruszy, być może będę musiał go wielokrotnie użyć.
— Pan nie traktuje tego poważnie. Niech pan odda mi kule. — Wyjęłam mu je z dłoni.
— Byłem kiedyś na randce z kobietą, która nachylając się nad stołem, powiedziała, że ma w cipce metalowe kulki.
— Kulki Ben Wa.
— Aha. Czyli wie pani, co to?
— Tak.
— Proszę, proszę, prawdziwa z pani specjalistka od kulek. Stosowała pani kiedyś te kulki Ben Wa?
— Nie. Nie potrzebuję kulek, żeby mieć orgazm.
— Naprawdę?
Nie widziałam tego, ale miałam wrażenie, że się do mnie uśmiecha.Kręcąc głową, powiedziałam:
— No dobrze, ta rozmowa robi się dziwna.
— Dopiero teraz robi się dziwna? Wydaje mi się, że całe nasze spotkanie zrobiło się dziwne w chwili, w której pękły mi przez panią bębenki w uszach.
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości