Będę pisać recenzję. Podam Wam wtedy konkrety
Lubie lekkie książki przy którychnie trzeba mmyśleć. Ale to czytelnik ma nie myśleć a autorka przy pisaniu powinna
no dobrze, napisałam
Co to było? I dlaczego ja to doczytałam do końca?!
Na pierwsze pytanie postaram się odpowiedź znaleźć, na drugie się nie da.
To jest infantylne. Głupie. Naiwne. Niekonsekwentne, nielogiczne, mało zabawne i durne.
Bohaterka jest narwaną głupią babą, która ma szczęście w nieszczęściu. Plus autorka jest odrealniona, bo już widzę jak zakładanie działalności tak wygląda. Wszystko od jednego kopa, jedna wizyta w urzędzie i wszystko gra. Acha. Dajcie mi ten urząd i urzędnika…
Największą wadą tej książki jest fakt, że autorka miała pomysł na fabułę ale zabrakło pomysłu na wykonanie. Oraz czasu na dopracowanie. Sceny są rwane, niektóre sytuacje aż proszą się o kontynuowanie a pojawiają się trzy kropki i akcja przenosi się w inne miejsce i czas.
Bohaterka co chwile też powtarza nam pewne sprawy, o których była mowa kilka – kilkanaście kartek wcześniej, jakby autorka uważała czytelnika za idiotę ze sklerozą.
A sama ma sklerozę galopującą. Pies Alicji – Pasztet. Raz jest małym pieskiem co to może się schować pod kanapą, przemyka w drzwiach że go bohaterka nie widzi, potem ma wielki łeb i jest groźnym wilkiem, by na koniec móc robić za pasażera na gapę w Garbusie, chowając się pod fotelem.
No kurde, trochę konsekwencji.
Ale to jeszcze mały Pan Pikusław. Alicja jest przypadkowym obserwatorem pewnej rozprawy o alimenty, a następnie rozmawia z alimentobiorczynią, która to w niemal jednym zdaniu swojego męża nazywa najpierw Jankiem potem Ryśkiem. Serio. Niemal raz po razie.
Więc w końcu Jan czy Ryszard?
Nie wiem.
Rwanie scen ma też taką wadę że bohaterowie – Alicja i Szymon, spotykają się w naszej obecności jakieś 5-7 razy, na klatce schodowej, w windzie, zamieniają ze sobą po kilka zdań. Przy czym przedostatnie ich spotkanie to uwaga. Całowanie, pójście do łóżka a potem wyznania miłości.
CZEMU, ach czemu nie jesteśmy świadkami rozwoju tego uczucia?
Ale, nie jesteśmy świadkami niemalże niczego. Bo Alicja zakłada też ten nieszczęsny biznes – Wesoła rozwódka. Po co? Czytelniczka widzi jedną imprezę i moment przygotowań. A w tym jest taki potencjał humorystyczny! A tu nic.
Na dodatek w książce jest masa, ale to naprawdę ogromna fura zbiegów okoliczności. No bo alimentobiorczyni to genialna cukierniczka, na ten przykład.
Jakby było mało, dialogi są drętwe jak nieszczęście. Popatrzcie, kto tak rozmawia? Tu akurat przez telefon:
„– Stara wariatko! Przecież ci mówiłam, że… – krzyknął ktoś po drugiej stronie.
– Przepraszam, chyba pomyliłam numer – speszyła się Alicja.
– To nie ty, Baśka? – usłyszała zdziwiony głos Zuzanny. – Przepraszam, myślałam, że to moja młodsza siostra. A tak w ogóle, to kto mówi?
– Alicja Watrak – odpowiedziała. – Strasznie dawno się nie widziałyśmy. Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz…
– No jasne, że pamiętam. Nie jedz pasztetu! – krzyknęła Zuzanna.
– Dlaczego mam nie jeść pasztetu? – zdziwiła się Alicja. – Ja bardzo lubię pasztet.
– Nie, nie ty. Ty możesz spokojnie jeść. Mówiłam do mojego synka Jasia, który wyjada pasztet z kociej miski – wyjaśniła Zuzanna.
– Psiej – sprostowała odruchowo Alicja.
– Kociej – poprawiła ją Zuzanna. – Ja mam kota.
– A ja psa i on bardzo lubi pasztet – roześmiała się Alicja. – Powinnyśmy poznać ze sobą nasze zwierzaki.
– Już sobie przypominam! – krzyknęła Zuzanna. – Masz dwa słodkie goldeny i męża Pawła. Przystojnego.
– Męża już nie mam. – Alicja machnęła ręką. – Poszedł sobie i zabrał ze sobą Hulę i Hopa. Ja mam teraz psa, który mi się przybłąkał. Zajmuję się nim, dopóki nie znajdzie się właściciel. Właśnie w tej sprawie do ciebie dzwonię.”No i są jeszcze retrospekcje. Jedno ze źródeł kolejnej mojej bolączki i paraliżu oczu.
Bezsensowne wstawki i wydarzenia, które niczego nie wnoszą. Bo nie mają sensu i odniesienia w dalszej części ksiązki. Gdyby jeszcze były zabawne to bym się nie czepiała, ale nie są. Są żałosne, jakby autorka siliła się na żarty ale jej nie wychodziły.
W książce można też napotkać masę sucharów o rozwódkach oraz o krasnoludkach. Suchych sucharów jak szosa w czasie suszy. Aż zęby bolą.
Nie wiem czy pani Czarkowska tak pisze regularnie czy Wesoła rozwódka to wypadek przy pracy. Nie wiem i chyba nie chcę się dowiedzieć.