Kiedy stawiam na stole talerze, czuję na sobie wzrok tych szarozielonych oczu. Być może teraz, gdy znam jego imię, jest jeszcze seksowniejszy. Nicholas, ładnie.
– Jak sądzisz, gołąbeczku? – pyta mnie.
Kroję przed nim ciasto, Simon natychmiast próbuje jagodowego.
– O czym?
– Rozmawialiśmy o tym, że wszystko i wszystkich można kupić, trzeba tylko znać cenę. Co ty o tym sądzisz?
Gdybym była młodsza i głupsza, a także życiowo naiwna – jak Ellie teraz – zaprzeczyłabym, ale w prawdziwym świecie idealizm umiera jako pierwszy.
– Zgadzam się. Pieniądze mają moc.
– Do diabła, teraz oboje mnie przygnębiacie – mówi Simon. – Potrzebuję kolejnego kawałka ciasta.
Nicholas uśmiecha się powoli. Sprawia tym, że kręci mi się w głowie i miękną mi kolana. I ma dołeczki – jak mogłam ich wcześniej nie zauważyć? Stanowią idealny dodatek do jego seksapilu, dodając chłopięcości temu pięknemu mężczyźnie.
– Cieszę się, że to powiedziałaś, cukiereczku.
Natychmiast przestaję szczerzyć zęby jak idiotka i zaczynam się wycofywać, aż głos, który mógłby mi czytać książkę telefoniczną, gdyby takowe jeszcze istniały, zatrzymuje mnie:
– Dziesięć tysięcy dolarów.
Obracam się i przechylam głowę na bok, więc wyjaśnia:
– Spędź ze mną noc, a zapłacę ci dziesięć tysięcy dolarów.
– I co niby miałabym robić? – Śmieję się, bo on z pewnością żartuje, prawda?
– Łóżko jest puste i duże. Zacznijmy od niego i zobaczmy, co się stanie.
Zerkam na Simona i na dwóch typów przy drzwiach.
– To żart?
Pociąga łyk z piersiówki.
– Nigdy nie żartuję na temat pieniędzy i seksu.
– Chcesz zapłacić dziesięć tysięcy za numerek ze mną?
– Więcej niż jeden i w kilku różnych pozycjach. Mógłbym – używając palców, zaznacza w powietrzu cudzysłów – „się zalecać”, ale potrzeba do tego czasu. – Klepie zegarek: rolex z brylantami i platyną, wart jakieś sto trzydzieści tysiaków. – A ostatnio nie mam go za wiele.Prycham, wychodząc z szoku.
– Nie puszczam się za kasę.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ nie jestem prostytutką.
– Oczywiście, że nie, ale jesteś młoda i piękna, a ja jestem przystojny i bogaty. Stosowniejsze pytanie brzmi więc: dlaczego się jeszcze nie bzykamy?
To mocny argument.
Chwila, nie, nie. To bardzo zły argument. Kiepski, obleśny, dziki… Cholera!
Nicholas wydaje się cieszyć, przyglądając mi się, gdy rozważam jego propozycję.
I Boże, naprawdę się zastanawiam. Po ich wyjściu przerobię w głowie najmniejszy, najdrobniejszy szczegół tej rozmowy, ale odsuwając fantazje na bok, nie jestem dziewczyną, która zrobiłaby coś takiego naprawdę.
– Nie.
– Nie? – Wygląda na poważnie zdziwionego. I rozczarowanego.
– Nie – powtarzam. – Byłoby to niewłaściwe.
Pociera palcem dolną wargę, oceniając mnie. A jeśli jesteśmy już przy ocenianiu, ma niezłe palce. Długie, niezbyt grube, z czystymi, przypiłowanymi paznokciami. W mojej głowie pojawia się myśl: Och, co mógłby nimi zrobić!
Ze mną naprawdę jest coś nie tak.
– Masz chłopaka?
– Nie.
– Jesteś lesbijką?
– Nie.
– Więc nie masz nic do stracenia.
Unoszę głowę i krzyżuję ręce na piersiach.
– Moja godność nie jest na sprzedaż.
Nicholas się przysuwa, pożerając mnie wzrokiem.
– Nie mam ochoty wkładać fiuta w twoją godność, złotko. Chcę go we wszystkich innych miejscach.
– Na wszystko masz odpowiedź?
– Odpowiedzią niech będzie dwadzieścia tysięcy.
Cholera! Szczęka mi opada. Gdyby latały tu jakieś muchy, połknęłabym je wszystkie.
Wspaniałe oczy wpatrują się w moje, więżąc mnie w miejscu.
– Nie pożałujesz, przyrzekam.
Myślę o tych pieniądzach – w gotówce – które dostałabym jako wynagrodzenie za seks. O rzeczach, które mogłabym zrobić z tą kasą… O wymianie termy, spłaceniu części hipoteki, opłaceniu drugiego semestru nauki Ellie. Jezu, propozycja jest kusząca.
Jednak gdy pieniądze się skończą – a stanie się to dość szybko – odbicie w lustrze pozostanie.
I będę musiała żyć z nim każdego dnia.
– Chyba oboje się myliliśmy. – Wzruszam ramionami. – Niektóre rzeczy nie są na sprzedaż za żadną cenę.
Simon klaszcze.
– Super, kochana. Optymizm zawsze wygrywa. A tak w ogóle, twoje ciasto jest fantastyczne. Mówiłaś, że sama je pieczesz? Powinnaś napisać książkę kucharską.
Nie odpowiadam. Nadal patrzę Nicholasowi w oczy, nie potrafię odwrócić spojrzenia.
– A może próbowałem kupić niewłaściwą rzecz. Czasami choć krowa nie jest na sprzedaż, mleko nie musi być za darmo.
Dobra, teraz widzę, że jest pijany, ponieważ jego słowa są pozbawione sensu.
– Zechcesz wyjaśnić?
Śmieje się.
– A co z pocałunkiem?
Gwałtownie wypuszczam powietrze, a kolejna jego wypowiedź sprawia, że mam trudność z ponownym napełnieniem płuc.
– Oszaleję, jeśli wkrótce cię nie skosztuję.
Nigdy nie zastanawiałam się nad własnymi wargami. Przypuszczam, że są ładne, naturalnie pełne i różowe. W dodatku kilka razy dziennie używam malinowego błyszczyka, czasami tylko balsamu nawilżającego.
– Pięć tysięcy.
Pocałowałabym go za darmo, ale jest coś ekscytującego – w jakiś chory pokręcony sposób niemal pochlebnego – w tej ofercie, skoro tak wiele chce za nią zapłacić.
– Pięć tysięcy dolarów? Za pocałunek?
– Tak właśnie powiedziałem.
– Z języczkiem?
– Bez niego się nie liczy.
Waham się dłuższą chwilę. Na tyle długą, by Nicholas… wszystko zniszczył.
– Zgódź się, zwierzaczku. Najwyraźniej potrzebujesz pieniędzy.
Sapię, nim udaje mi się nad sobą zapanować. Nie sądziłam, że trzy słowa od nieznajomego mogą tak bardzo zaboleć. Co za fiut.
Tysiąc różnych rzeczy – upokorzenie rzucone w twarz, rozczarowanie tym przystojnym, uwodzicielskim mężczyzną, który się nade mną lituje, i wstyd przychodzący wraz z rozważaniami. W sekundę rozglądam się po kawiarni: odchodzącej farbie na ścianach, wyłamanym skoblu w zamku, zużytych krzesłach i wyblakłych zasłonach, które całe lata temu przestały być już eleganckie.
– Na miłość boską, Nicholasie – mówi Simon.
Jego towarzysz jednak nadal się we mnie wpatruje tymi swoimi aroganckimi zielonymi oczami. Daję mu więc to, na co tak niecierpliwie czeka.
– Ręce pod stół – nakazuję.
Uśmiecha się szerzej, chowa piersiówkę do kieszeni i spełnia polecenie.
– Zamknij oczy.
– Lubię kobiety, które nie boją się dyrygować.
– Koniec gadania. – Powiedział już wystarczająco wiele.
Pochylam się, nie spuszczając go z oka, zapamiętując szczegóły jego twarzy, czując jego ciepły oddech na policzku. Będąc tak blisko, widzę cień zarostu na podbródku i zastanawiam się, jakbym się czuła, gdyby drapał mnie po brzuchu, udach…
Następnie staję prosto, biorę talerz i rozsmarowuję szarlotkę na tym jego głupim, przystojnym obliczu.
– Pocałuj się z tym, dupku. – Rzucam rachunek na stół. – Należność zostawcie na blacie. Tam są drzwi, skorzystajcie z nich, zanim wrócę z pałką i pokażę, dlaczego nazywają mnie Małym Katem.
Nie oglądam się za siebie, idąc w stronę kuchni, ale słyszę mamrotanie:
– Dobry ten placek.
Gdybym jeszcze nie wiedziała, teraz mam pewność: mężczyźni są beznadziejni.