Kochane! W sumie nie do końca rozumiem swoją fascynację książką
At Peace K.Ashley, ale powiem szczerze – jestem oczarowana!
tak troszkę od niechcenia zabrałam się za czytanie, bo prawda jest taka, że byłam już sobą zniesmaczona, bo przecież ile można powtórek czytać, więc myślę sobie..trzeba wziąć coś nowego, a że jeszcze nie wyleczyłam się z ashleyoholizmu stąd decyzja o kontynuowaniu serii Burg..
Kurcze..ALE MNIE WZIĘŁO
Blurbowo jest mniej więcej tak:
Violet Winters kiedyś miała wszystko, ale straciła to, gdy jej mąż został zamordowany przez kryminalnego szaleńca. Podczas jednej zimowej nocy Violet opuszcza swoje ciepłe łóżko, gdyż u sąsiada z lekka głośno gra muzyka, troszkę ZA głośno! I właśnie wtedy spotyka złowrogiego, zranionego, straszliwie atrakcyjnego specjalistę od bezpieczeństwa i ochrony, Joe Callahan.
Joe, Cal, jak wszyscy go nazywają, od razu zainteresował się swoją atrakcyjną sąsiadką. Violet chce temu zaprzeczyć, ale sama tez poczuła przyciąganie do Joe. Poddaje się mu, ale niestety nic nie zapowiada szczęśliwego zakończenia. Chociaż Joe daje jej sygnały, że z Vi mógłby stworzyć związek to pewne mroczne sekrety nie pozwalają mu zaangażować się na 100%.. Nie mając jej nic do zaoferowania, Joe jest zdecydowany żyć własnym życiem i dlatego łamie Violet serce .
Poruszona zdradą Joe, Violet pogodziła się z faktem, że bez względu na to, jakie sygnały dawał jej Joe, to nie on jest tym, z którym ma odbudowywać swoje życie. Niestety, morderca męża Violet ma obsesję na jej punkcie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Wtedy Joe znów pojawia się w życiu Vi. Tylko czy ona chce go znów przyjąć do swojego życia? Hmmm…A ode mnie:
Violet przeniosła się z Chicago do małego miasteczka z dwiema nastoletnimi córkami. Jej mąż policjant, mężczyzna, z którym była odkąd skończyła 15 lat, został zamordowany ponad rok temu. Dziewczyny próbują ułożyć sobie życie w nowym miejscu,
Violet poznaje Joe.
Joe, facet, którego historia życia jest już miejską legendą, historią niezbyt piękną. Facet, który kobiety traktuje tylko jak te, z którymi można się zabawić.
Między głównymi bohaterami wybucha niezła chemia.
Ech.. ale między tym dwojgiem nic nie było proste! Za bardzo nie będę się zagłębiać w całą historię, żeby nie odebrać przyjemności z czytania, ale powiem Wam, że wiele się działo w związku Violet i Joe, a ja przeżywałam to niemiłosiernie, zwłaszcza rozstania.( tak rozstania)
Powiem Wam co mi się najbardziej podobało:
Historia, cała, od początku do końca. I epilog…miodzie!
Postacie. Zarówno Violet jak i Joe mieli swoje za uszami, ale w całości to wszystko pasowało. Absolutnie nie przeszkadzało mi to, że Vi po rozstaniu z Joe rozpoczęła związek z innym facetem, (ba nawet wcześniej ale nie będziemy wdawali się w takie szczegóły
) W pełni akceptowałam postępowanie Joe, co mnie dziwi, bo bywał wielkim Dooopkiem przez duże „D” ale ja takich lubię, zwłaszcza takich od Ashley
No ale jego przeszłość, no cóż, pewne rzeczy można zrozumieć..
Córki Vi były bezbłędne, zwłaszcza młodsza Keira, choć Kate też niezły herbatnik była. Podobało mi się jak wspaniale rozwijały się ich relacje z Joe, jak pomagały mu
odmrozić jego serducho, choć on nawet nie miał świadomości, że to się dzieje
Co prawda, obie czasem były zbyt ‘literackie’ tak mało prawdopodobne w realnym życiu, ale to było w tym fajne
Podobała mi się włoska rodzina Joe
co prawda mam odczucie, że włoskie familie u Ashley zawsze są takie same, patrz wujek Vito w serii Rock Chick, też był przebojowy , mimo, że jakieś mafijne historie z nim związane były, tak jak u Wujka Vinniego.
Ciekawie zapowiada się historia Benniego i Frankie, choć ja nie jestem wielkim fanem tematu była kobieta mojego brata/kuzyna/przyjaciela.
Powiem Wam szczerze, że nie przeszkadzała mi nawet długość książki, choć w pierwszym etapie czytania myślałam, że to będzie tygodniowe spotkanie z historią. A tymczasem okazało się, że czytanie zajęło mi 3 dni
(prawda jest jednak taka, że można by tę historię troszkę skrócić, ale nie będę narzekać – miałam przyjemność z czytania)
Podobało mi się, że autorka znów skupiła się na POV zarówno Violet jak i Joe. Uwielbiam to, bo wtedy łatwiej zrozumieć postępowanie bohaterów.
Z czym miałam problem?
Kurcze z historią brata Vi. Rozumiem, że to było konieczne, ale..no kurcze, no…
No i Buddy kuna, jak Joe mógł tak nazywać Violet? Kuna, nie pasowało mi w ogóle!
Panowie od Ashley potrafią wymyślać tak fajne czułe przezwiska dla swoich kobiet, ale Buddy? Grrrr…
No i wkręciłam się w ten małomiasteczkowy klimat i zaczęłam następną książkę serii
Golden Trail, jeszcze się nie wkręciłam jak to ja potrafię, ale spoko..liczę, że wszystko przede mną
ale At Peace polecam