Lokatorka J.P. Delaney
Rano wreszcie udało mi się skończyć, a raczej zmęczyć "Lokatorkę" JP Delaney.
Przeżyłam kilka kryzysów podczas lektury, ale dzielnie kontynuowałam. Pamiętam, że wokół tej książki powstał spory szum, więc chciałam sama sprawdzić o co biega. Poczuć te emocje
Cała fabuła rozbija się o to, że mamy ultranowoczesny, minimalistyczny, surowo urządzony dom. Posiada on różne bajery - prysznic rozpoznaje człeka, więc woda dopasowuje się do jego preferencji, światło także, nie słychać żadnych dźwięków z zewnątrz. Mieszkaniec posiada specjalną bransoletkę, dzięki której dom go identyfikuje. Jest on w związku z tym także antywłamaniowy i bardzo bezpieczny.
Podpisanie umowy najmu przypomina wręcz podpisywanie cyrografu z diabłem. Należy odpowiedzieć na masę dziwnych pytań, przejrzeć wszystkie spisane drobnym druczkiem zakazy i wymogi, załączyć trzy fotografie, a po dotarciu do kolejnego etapu odbyć rozmowę z właścicielem oraz stworzycielem domu.
Dom na Folgate Street został zaprojektowany przez Edwarda Monkforda. Wielkiego techno-architekta, lubującego się w minimalizmie (zapewne złapałby wspólny feeling z niektórymi blogerkami). Nasz Edzio pełni w książce funkcję takiego jakby Greya. Co prawda książek o Greyu nie czytałam, ale słyszało się to i owo.
Nasz bohater ma szmergla na punkcie doskonałości, symetrii i odkładania przedmiotów na miejsce. Lubi ostre seksy, za co sam siebie nienawidzi (ból istnienia, konflikt wewnętrzny, tego typu rzeczy). Zapomniałam dodać, że Edi posiada też kapsułową garderobę (to także jest bardzo trendy).
Żeby nie było, że on jest tam sam - narracja prowadzona jest z perspektywy dwóch kobiet. Mamy Emmę, która wynajmowała dom wcześniej i wiemy, że nie żyje oraz Jane, która zamieszkuje go aktualnie i chce rozwiązać zagadkę śmierci poprzedniej lokatorki.
Obydwie damy są irytująco naiwne, ale Jane jeszcze jakoś dawałam radę tolerować. Emma natomiast była dla mnie jedną z takich kobiet, o których na forum mówi się TSTL (Too Stupid To Live). I to jest święta prawda, bo już jej z nami nie ma.
Oczywiście jak jedna, tak i druga szuka misiaczka w osobie toksycznego wypierdka. Tak, chodzi mi o Edwarda. Chociaż ciągnie się za nim fama, że za jego przyczyną zginęła jego pierwsza żona i synek, ale komu by to przeszkadzało.
Swoją drogą - przypomina mi to niektóre romanse historyczne gdzie wrogi, srogi i ponury bohater cierpi z powodu niesprawiedliwych oskarżeń. Aż zjawia się ONA, ona mu wierzy i odjeżdżają razem w stronę zachodzącego słońca. Ale dobra, to nie ta książka.
JP Delaney trochę nas w tej książce zwodzi, miesza tropy i rzuca podejrzenia na różne osoby. Niestety ja nie czułam większego napięcia podczas lektury. Przez większość czasu po prostu się nudziłam i liczyłam strony do końca. Poza próbami prowadzenia śledztwa przez Jane odnośnie Emmy, a wcześniej śledztwa Emmy odnośnie pierwszej żony Edzia nie ma tu niczego ciekawego. Ponadto naprzemienna narracja była dla mnie irytująca, ponieważ przytoczone są te same teksty, miejsca oraz niemal identyczne sytuacje, w których Monkford sprawdza obydwie kobiety. Często myliło mi się, o której z nich jest aktualnie mowa.
Cała atmosfera tego 'tajemniczego' domu była smętna i niezbyt interesująca. Wolałabym jakąś chatę w lesie.
Kulminacyjny moment "Lokatorki" kojarzył mi się bardziej z przepychanką przedszkolaków, a nie jakąś spektakularną akcją. Byłam trochę zaskoczona rozwiązaniem, ale też nie wzbudziło ono we mnie jakichś większych emocji.
Tyle ode mnie. Jeśli ktoś nie czytał i go zachęciłam swoim wywodem, to się cieszę
Dla mnie ta książka była stratą czasu.