Eva, nieuleczalna romantyczka, patrzy na życie przez różowe okulary i wierzy w szczęśliwe zakończenia. Jednak czasem nawet jej jest smutno. Po śmierci babki nie ma już żadnej rodziny i ciągle nie może znaleźć prawdziwej miłości, choć jej przyjaciółki dawno odszukały swoje połówki. Do tego nadchodzi Boże Narodzenie, a to trudny czas dla samotnych.
W liście do Świętego Mikołaja prosi więc o romans. Zbieg okoliczności sprawia, że śnieżyca nad Nowym Jorkiem więzi ją w jednym mieszkaniu z cynicznym i przepełnionym pesymizmem autorem kryminałów, których Eva nie cierpi. Wydaje się, że nie mogła trafić gorzej…
*******
Parę dni temu skończyłam trzecią część cyklu "Pozdrowienia z Nowego Jorku". Nie ukrywam, że czekałam na historię Eve. Nie rozczarowałam się, bo był to bardzo przyjemny romans. Może ciut na końcu przesłodzony, ale to już jest czepialstwo z mojej strony.
Eve, romantyczka z zamiłowaniem do gotowania jest zdecydowanie moją pokrewną duszą. Odkąd pamiętam widziałam szklankę do połowy pełną, a Eve jest taką samą optymistką. Podobało mi się jednak to, że bohaterka nie bujała w obłokach, ale potrafiła pomimo marzycielskiej natury ogarnąć swoje życie i chociaż w ludziach zwykle widziała dobro, to nie była w żaden sposób naiwna. A to jak na pewnym balu spławiła jednego gościa mnie rozbroiło Napisałabym coś więcej, ale nie będę Wam spojlerować. Bohaterka na zlecenie babci bohatera ma przyozdobić mu mieszkanie i ugotować świąteczne potrawy, podczas gdy on sam będzie daleeeeko w głuszy pisał książkę. Okazuje się jednak, że Lucas wcale nie wyjechał z Nowego Jorku. Co więcej pan pisarz nie ma kompletnie natchnienia, a dawno już powinien skończyć swoją nową książkę.
Lucas to nie tyle pesymista, co realista potrafiący przejrzeć ludzki umysł. Minęły trzy lata, odkąd owdowiał (żonka okazała się nie być ideałem), więc nasz bohater uważa mówiąc w skrócie, że: "kochał raz i więcej się nie da, a poza tym miłość jest toksyczna i wyniszczająca". Nienawidzi zimy, świąt i całej tej atmosfery. Kiedy poznaje Eve dostaje weny twórczej. Bohaterka jest jego inspiracją oraz motywacją. Książka pisze się błyskawicznie, a bohaterowie są sobie coraz bliżsi. Eve wie, że niewiele trzeba, by zakochała się w Lucasie, a przecież on nie wierzy w to, by mogli mieć swój HEA.
Bardzo podobały mi się dialogi między bohaterami. Rozumieli się, słuchali, pocieszali. Miło się to czytało i czuć bylo w tych ich rozmowach nie tylko to, jak ich do siebie ciągnie pod względem fizycznym, ale przede wszystkim jak bardzo pasują do siebie również na płaszczyźnie psychicznej. Było lekko, miło, zabawnie. Nie było większych głupot i dziwnych akcji. Myślałam tylko, że Lucas okaże się bardziej mroczny, ale ta jego opiekuńczość w stosunku do Eve była bardzo urzekająca.
Szkoda, że tej książki nie wydali w grudniu, bo czytając ją naprawdę można by było poczuć magię Świąt
Podobało mi się na równi z częścią pierwszą. A nawet chyba ciut bardziej. Bez fajerwerków, ale przyjemna, fajna lektura
Jak dla mnie takie zasłużone 7/10.