Gdybym wiedziała, że to aż tak bardzo nie będzie boleć, być może zajrzałabym do tego wcześniej. Może nie jakoś szybko i bez opamiętania, ale jako, że tego typu literatura nie jest mi straszna, przekartkowałabym szybko.
I przyznaję bez bicia - straciłabym wiele, ponieważ Dorę trzeba przeczytać. Choćby, aby zobaczyć jak rozwija się bohaterka w oczach swojej autorki i jak to działa na czytelnika. Dora jest przecudowna i każdy o tym wie. Nie dość, że śliczna, piękna, wspaniała, przyciągająca wzrok to na dodatek niepowtarzalna, nietuzinkowa. Skupia w sobie to wszystko, co u innych występuje pojedynczo. Ona ma pełen wachlarz. Nie ona sama zdaje sobie z tego sprawę, wszyscy wokół również. Podejrzewam, że autorka bardzo, ale to bardzo lubi swoją bohaterkę. Troszczy się o nią i dlatego obdarzyła ją tak niewyobrażalną ilością plusów, zalet i może nawet wad, które oczywiście w efekcie końcowym okazują się wybitnymi zaletami. W każdym razie świat jest bardzo szczęśliwy (w sumie nawet dwa światy), że ma kogoś takiego w swoich szeregach. Nie ma co ukrywać, pozostali bohaterowie, stanowią dla Dory tło, które błyszczy głównie wtedy, gdy nasza bohaterka poświęca im swoją uwagę, czas, zaangażowanie.
I co z tym faktem ma zrobić czytelnik?
Czytać! Nie ma innego wyjścia! Jakby nie patrzeć, marząc literacko, może odrobina tego światła i na niego spadnie.
Czy na mnie spadła? Raczej nieszczególnie, choć przyznać muszę, że kiedy już znalazłam czas dla Dory, to w sumie Złodziej dusz jest książką, która rzeczywiście sama się czyta. Nie, nie ma co się oszukiwać. Nie znajdziemy tutaj nowych pomysłów, nowych bohaterów, możemy co najwyżej poprzypominać sobie inne książki podobne gatunkowo. Ale mimo tego, czytamy dalej.
Jadowska mnie w sumie niczym nie zaskoczyła. Ale w sumie nie wiem do końca, czy to było jej zadanie. Moim zdaniem, uczyniła to, za co jej zapłacili. Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Było. Wydaje mi się, że dystans do wielkości Dory, też był jakoś przewidziany. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo o to akurat nie jest zbyt trudno podczas lektury. Czyta się z uśmiechem na ustach i już w sumie nie ważne czy pada śmieszne słowo, dochodzi do śmiesznej sytuacji czy z niedowierzaniem kręcimy głową na wyczyny naszej bohaterki. Tak jest.
I stąd myślę, że Dora spełniła swoje zadanie.
Czy na tyle dobrze, żeby sięgnąć po kolejną część? I tutaj nie wiem, nie jestem do końca przekonana. Nie ukrywam, że końcówka mnie mocno zniechęciła, a początek kolejnej części raczej utwierdził w ostrożności, niż nakłonił do przełamania złego podejścia.
Z drugiej strony, czy nasze ulubione bohaterki nie mają w sobie tego pierwiastka doskonałości, który tak ładnie rozkwitł w Dorze? A jedna w wielu różnic polega na tym, że Daniels, Briggs, Frost, Jones czy inne, potrafią utrzymać w karbach swoje bohaterki? Znają moment kiedy ze „straszno” robi się „śmieszno”.
Może zabrzmiało to lekko okrutnie, ale przyznaję, że nie cierpiałam podczas lektury. Wiele nadziei dają wypowiedzi o rozwijającym się talencie Jadowskiej. O tym, że z tomu na tom jest coraz lepiej. Jeśli wyznacznikiem poprawy jakości ma być Witkac, to pewnie spróbuję czytać dalej. Tylko czy ona tak długo skakać będzie po tych mężczyznach. Miron… Dla mnie czemu nie. Nawet chętnie.
Nie mówię „nie”. Mówię „zobaczę”.
Jak myślicie?
No i jak będzie z tymi facetami. Wiem, że Sol mi tłumaczyłą co i jak, ale za diabła nie pamiętam
Będzie diabeł?