Współczesna opowieść o nieokrzesanej miłości, która przekracza, także dosłownie, wszelkie granice. To także historia lekkomyślnej kobiety, która w niezwykle urokliwy sposób uświadamia nam, iż nasze słabostki to de facto przymioty, gdyż dzięki nim jesteśmy wyjątkowi, unikatowi.
Książka opowiada przygody Zuzanny Roszkowskiej – agentki nieruchomości i świeżo upieczonej żony młodego ambitnego lekarza – Michała. Jest to zarazem opowieść o namiętnej miłości młodego małżeństwa, które tę miłość wystawia na próbę. Problemy finansowe w dobie kryzysu ekonomicznego (temat najzupełniej aktualny!) zmuszają parę do chwilowego rozstania. Michał przyjmuje posadę w szpitalu na Wyspach Brytyjskich. Od tego momentu życie słomianej wdowy staje się iście wywrotowe. Nieokrzesana Zu nieustannie wpada w tarapaty, usiłując rozwikłać zagadkę rodziny Kowalów i poznać historię zakładu pogrzebowego Zielony Karawan. Pragnie pomóc sympatycznym staruszkom w anulowaniu opłat z tytułu dziedziczenia kamienicy obciążonej hipoteką. Kluczem do rozwikłania tajemnicy jest stara fotografia z rodzinnego albumu. Uzbrojona w swój urok osobisty agentka Zu rozpoczyna prywatne śledztwo…
Naszło mnie, aby napisać kilka słów o „Słomianej wdowie” w celu podzielenia się opinią, a także między innymi dlatego, że ta powieść nie brzmi jak specyficzna kalka czegoś znanego, ani nie wydaje się monotonna na tle wielu polskich książek, które miałam okazję czytać, lecz właśnie inna. To mi się podoba. A nuż, może ktoś jeszcze się skusi i zechce ze mną porównać wrażenia. Poza tym dotychczas nie słyszałam zbyt wiele na ten temat ani o tej autorce, czyli o Iwonie Czarkowskiej, przez co uważam, że to należy naprawić. No i było zabawnie podczas lektury, wręcz śmiesznie, co w jakiś sposób mnie zaskoczyło.
Już w chwili, gdy na początku przedstawiono listę występujących osób w tej historii, skojarzył mi się pozytywnie i nic nie zmyło tego wrażenia. Powieść składa się z krótkich rozdziałów, które w pierwszym momencie zdają się dość tajemniczo zatytułowane, ale w ostateczności całkiem nieźle obrazują całą sytuację. Ogólnie rzecz ujmując, każdy z nich tworzy swoistą anegdotę, choć jako całość treść jest niezbyt spójna, ale jakoś niespecjalnie to mi przeszkadzało, czy też nie rzucało się nadmiernie w oczy. Dobrze to się czyta jako całość, a także fragmentami, gdy miało się tylko chwilkę.
Bohaterką jest Zuzanna Roszkowska, która jest wyjątkowo roztrzepaną i niefrasobliwą osobą w swoim postępowaniu. Po prostu postrzelona na maksa. Zwykle nie przepadam za takimi bohaterkami, tyle że w tej powieści to wydawało się jak najbardziej w porządku, gdyż ją ubarwiało. Aczkolwiek pozostaje dla mnie prawdziwą zagadką, co właściwie widział w niej jej mąż, bo jakby nie było, nic nie wskazywało, że to jakoś mu szczególnie przeszkadza charakterek żony. Chociażby to, że nie potrafiła gotować to było pół biedy, jako że potrafiła włączyć czajnik bez wody. Opłacenie rachunków również przerastało jej możliwości, a miała tylko podać sumę, gdyż dyspozycję sam wydał. I tak dalej. Stąd też, Michał co jakiś czas przyjeżdżał z Londynu, aby ją ratować. Względnie gdy życzliwi sąsiedzi donieśli mu o tym i owym. Wydawał się przy tym całkiem zadowolony z zaistniałej sytuacji, gdyż nie narzekał. Tylko czasem łapał się za głowę. I druga rzecz, która mnie zastanawia, czyli jak Zuzannie udało się przetrwać, nie stając się ofiarą teorii ewolucji Darwina. To chyba jakiś cud. I mimo wszystko nie budzi moich niechęci, lecz nawet odrobinę sympatii. Prawdopodobnie dlatego, że odbyło się bez nadmiernego rozpisywania się na ten temat.
Dodatkowo przy tym, z reguły natykam się na trudne albo beznadziejne teściowe, a tutaj trafia się wyjątek od reguły. Zresztą kobieta od samego początku zwraca na siebie uwagę, gdy z nogą w gipsie w ramach rehabilitacji wspina się na siódme piętro. Siostra Zuzanny, Baśka, również stanowi niezłe indywiduum. W zasadzie reszcie także niczego nie brakuje pod tym względem.
Wprawdzie historia „Słomianej wdowy” zaczyna się od ślubu, lecz nie określiłabym tego mianem romansu, dla mnie bardziej to jest obyczajówka o mocnym zabarwieniu komediowym z połączeniem chick-litu. Przynajmniej tak mi się skojarzyło i tak już pozostało. Choć w gruncie rzeczy książka Iwony Czarkowskiej nie wnosi niczego nowego, gdyż przede wszystkim opiera się na scenkach ze zwykłego życia, lecz zostało to przedstawione krótko oraz odpowiednio zabawnie, przez co wyszło naturalnie i niewymuszenie. No i nie brakuje tutaj zwariowanych sytuacji.
To moja druga książka tej autorki, lecz na pewno nie ostatnia. Tym bardziej, że istnieje druga część przygód Zuzanny Roszkowskiej – jestem wielce ciekawa, do czego się tam posunie, to znaczy: na co wpadnie.
Wobec tego zgłasza się ktoś chętny i zainteresowany?