Zmęczyłam tę książkę. Nie jest to raczej kwestia tego, że było źle, ale chyba brak czasu i jakiś zastój spowodował, że czytałam i czytałam i czytałam to ładnych parę dni. Fakt faktem, że jakby historia była bardzo dobra, to bym się pewnie nie mogła oderwać, a było ciut ponad przeciętną. Chyba więcej oczekiwałam od tej książki, a było zadowalająco, ale nie zachwycająco.
Libby w wieku 10 lat straciła matkę. Nagle. Od tamtej pory zaczęła się bać, zaczęła mieć napady paniki a rozpacz po stracie ukochanej osoby sprawiła, że mając lat 13 ważyła tyle, że przez miesiące nie była w stanie wyjść z domu. Skończyło się to wielką dziurą wybitą w ścianie jej domu, aby ją stamtąd wydostać. Dziewczyna schudła, ogarnęła swoją psychikę i wagę. Nadal ma sporą nadwagę, ale jest pewną siebie, sprawną fizycznie (uwielbia tańczyć) osobą, która po latach nieobecności wraca do szkoły.
Jack to chłopak cierpiący na prozopagnozję - nie rozpoznaje twarzy. Nikt o tym nie wie, nawet jego najbliżsi, a on radzi sobie jak może, czyli rozpoznaje ludzi po ich fryzurach, ilości piegów itp. Przez swoją chorobę nie umie sobie poradzić z emocjami, relacjami i mimo pozorów jakie stwarza ma bardzo niską samoocenę.
Drogi Jacka i Libby krzyżują się, a oni czują, że chociaż z pozoru różni ich wiele rzeczy, bardzo dobrze się rozumieją i coś ich do siebie ciągnie.
Wszystko jest tak jak być powinno. Bohaterowie są fajni, ma to ręce i nogi, (pomimo przeskoków w czasie, za którymi nie przepadam) ale nie wywołała we mnie ta historia większych emocji. Jest dobrze, miło, z przekazem, opowieść daje do myślenia, ale jak dla mnie bez fajerwerków. Przeszkadzała mi jakaś taka chaotyczność w tej opowieści, brak płynności. Dlatego też może czytałam ją tak "na raty". Narracja jest prowadzona naprzemiennie w pierwszej osobie.
Podsumowując - czegoś zabrakło, więc dla mnie taka mocna 6+/10