Przeczytałam
"Turbo Twenty-Three". Bardzo fajne było.
Tym razem nie było oddzielnego wątku kryminalnego i oddzielnego sensacyjnego, tylko jeden zmieszany. A na okrasę oczywiście kilku uciekinierów do złapania i odstawienia na posterunek.
Było bardzo dużo Rangera i bardzo dużo Luli. Morelli i babcia Mazurowa mieli tym razem mniejsze role do odegrania.
Ponownie pojawił się Randy Briggs, a sceny z nim były bardzo zabawne, np. ta, w której
Lula i Connie również zadbały o odpowiednią dawkę śmiechu dla czytelnika.
Oczywiście znowu działy się różne dziwne rzeczy z autami, do kórych zbliżała się Stephanie. I nadal mama Stephanie nie radziła sobie z babcią, która miała nowego chłopaka, barmana, wytatuowanego motocyklistę.
Odgadnięcie, kto stoi za całą intrygą, było stosunkowo łatwe, bo był rzucony duży trop, ale pewności co do trafienia nie mogłam mieć, bo mogło się też okazać coś zupełnie innego.
Na końcu, jak za dawnych dobrych czasów, była scena, w której
Było bardzo dobrze, ale nie idealnie, bo miałam wrażenie, że tempo wydarzeń mogłoby być większe. Działo się bardzo dużo, jak zwykle, ale z uwagi na dużą liczbę wątków pobocznych, główne wątki się trochę rozmywały. Niestety te wątki poboczne były konieczne, bo się zazębiały z wątkiem głównym i bez nich Stephanie nie rozwiązałaby zagadki kryminalnej. Ale to tylko moje indywidualne wrażenie, bo może komuś innemu tempo akcji wyda się bardzo dobre.