To co ta książka robi z czytelnikiem to głowa mała.
Weźcie ją jak macie się chęć wypłakać. Gwarantuję, pójdzie jak z płatka. Albo to ja jestem miękką pipą co płacze od małej dramki
A tak serio.
Ochłonęłam, bo czytałam książkę do nocy i do oporu, przerwać się nie dało, potem się przespałam i z nową myślą o niej piszę. Na gorąco byłyby same zachwyty, ocena sięgnęłaby zenitu, a ja piałabym nad walorami. Ale wstrzymaj konie Sol, powoli. Jednak to nie książka idealna
Zacznijmy od tego, że to nie jest romans, nie przede wszystkim. To historia dwójki zagubionych dzieci a potem bardzo nieszczęśliwych dorosłych. Dwójka ludzi którzy nie mogą sobie poradzić z tym co zesłał im los.
Historia Jasmine, której matka zrobiła z niej tresowaną małpę, nie obdarzając choć odrobiną miłości, Jasmine, która miłości dla obcego chłopaka miała tyle by oddać dla niego niemal wszystko.
Oraz opowieść o Elliocie który od rówieśników zaznał największego piekła a potrafił grać jak anioł.
Jest to też powieść o tym, że człowiek człowiekowi potrafi zgotować najgorszy los. Znęcanie i szykany, molestowanie, ignorancja.
Trudno czytało mi się o cierpieniu obojga tych bardzo młodych osób. To naprawdę była beczka dziegciu z łyżką miodu. Ale ten miód, ta ich miłość do siebie, miłość ludzi którzy tworzyli ich rodzinę, nie zawsze oznaczającą więzy krwi, to była ogromna przyjemność.
Do tego klimat Nowego Orleanu i ta wszechobecna muzyka.
To piękna historia. Trudna, smutna, ale dająca nadzieję.
Mnie za mało było miodu, ale wiem, że autorka nie lubi za mocno słodzić