Och, piękna okładka. Nawet bardziej mi się podoba jak do
Marianny. Ale właśnie! Zaczęłam w końcu
Mariannę. Czyta się jedwabiście* dobrze. Jest ciekawie, są klimaty, które lubię, powstanie w tle, zabory, niepokorna bohaterka, małżeństwo na odległość, niechętni małżonkowie, ale... mrau! Na razie dotarłam do bohatera w pierwszej scenie z nim i już się zakochałam. Nakreślony na razie kilka kreskami, ale odważnie. Cedar zapikało mocno serduszko, bo facet jawi mi się trochę jako Rochester (a ja Rochestera WIELBIĘ). Chmurny, tajemniczy... mniam! Zresztą odrobinę klimatu a'la
Jane Eyre tu jest, ale tylko tak ciupeńkę - ta cała tajemnica, plotkująca służba, nie wiadomo co się stało z pierwszą żoną (mam tylko nadzieję, że jest porządnie nieżywa i nie gania mu po strychu z pochodniami). *wzdech* Coś czuję, że na
Rozalię rzucę się z szaleństwem w oczach.
* Miało być inne słówko, ale przecież nie będę się wyrażać.