Skończyłam i usiłuję ochłonąć. To zdecydowanie najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku.
Co czyni książkę niezapomnianą? Przede wszystkim, dobra historia. Tu historia jest niezwykle ciekawa, poplątana, tocząca się przez 23 lata. Po drugie, sposób narracji, bo zabić można nawet dobrą historię, jeśli opowiada się ją w nieciekawy sposób. Tu stopniowo poznajemy historię, najpierw z perspektywy bohaterki (pisanej w pierwszej osobie), która na samym początku powieści zostaje porwana. W dniu swoich dwudziestych czwartych urodzin. Skye Sedgewick jest córką bogatego przedsiębiorcy, właściciela sieci hoteli. Zostaje porwana przez nieznanego jej mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna ten, Damian, będzie chciał ją zabić. Później cofamy się o piętnaście lat i poznajemy historię Skye, ciągle z jej perspektywy. Wychowywana w Meksyku, przez ojca wdowca i opiekunkę MaMaLu, Skye przyjaźni się ze starszym od niej o cztery lata synem MaMaLu, Estebanem. Esteban broni Skye przed bogatymi rozwydrzonymi dzieciakami, które jej dokuczają. Później dochodzi do dramatycznych zdarzeń, wskutek których drogi życia Estebana i Skye się rozchodzą. Później mamy powrót do teraźniejszości i wreszcie przesunięcie akcji o kolejne osiem lat, aż do zakończenia i rozwiązania wszystkich wątków.
Historię poznajemy także z perspektywy Estebana, w retrospekcjach, ale tu już narracja pisana jest w trzeciej osobie.
Kolejnym istotnym dla jakości powieści aspektem jest otoczenie i tło obyczajowe. Mamy Meksyk, kartele narkotykowe, historię uwikłania i tego, jak ludzie starają się z nich wydostać. To ciekawy i nieczęsto spotykany w romansach motyw. Wojny karteli, ze wszystkimi ich implikacjami dla życia bohaterów, dodają powieści oryginalności.
Nie ma dobrej książki bez dobrych bohaterów. I tu autorka absolutnie stanęła na wysokości zadania, wszyscy bohaterowie, od głównej pary przez postaci drugoplanowe (MaMaLu, Victor, Raphael i zupełnie cudowna Sierra) aż do powieściowych statystów (Juan Pablo, Monique) są pełnokrwiste, prawdziwe i każda coś do powieści wnosi. A główni bohaterowie? Oboje dojrzewają, przechodzą przemianę, muszą z części siebie zrezygnować, coś zniszczyć, żeby na zgliszczach zbudować coś wartościowego. I są absolutnie dla siebie stworzeni, choć cały świat i los zdają się być przeciwko nim.
Emocje. To jest romans, więc muszą być emocje. Przyznam, że bałam się nieco, że będzie to romans dark z wyraźnym motywem syndromu sztokholmskiego. Na szczęście nie, chociaż wątek porwania jest dla powieści kluczowy i początkowo zanosi się na to, że autorka pójdzie w tę stronę. Mogę Was uspokoić. Nie o to w tym chodzi. To jest przede wszystkim historia wielkiej miłości, która zaczyna się od wspólnie słuchanych kołysanek i papierowego orgiami, a kończy... Nie będę spojlerować
Dodam tylko, że koniec wcale nie jest oczywisty.
I wreszcie, przesłanie. W dobrej książce musi być jakieś przesłanie, jakaś myśl. W Papierowym łabędziu tych przesłań jest co najmniej kilka. Jak choćby zdanie, które wypowiada Esteban: "Nie dawaj [ciosów, pieszczot], jeśli nie potrafisz ich przyjąć". Jak końcowa myśl, że nie zawsze skarb zdobywa się, zatrzymując coś przy sobie, że czasami skarb zdobywa się, odpuszczając, pozwalając temu odejść.
To jest dość poważna, smutna książka, choć muszę przyznać, że i śmiałam się, co nie zdarza mi się często (pierwsze spotkanie Damiana i Sierry, mistrzostwo świata!), i płakałam (spotkanie na cmentarzu, podczas Święta Zmarłych).
Nie będę spojlerować, bo straciłybyście wiele z przyjemności czytania, gdybym wyjawiła, o co w tym wszystkim chodzi i kto jest kim (chociaż pewnych rzeczy dowiadujemy się albo domyślamy dość szybko). W każdym razie bardzo gorąco polecam. Nie mogłam oderwać się od lektury. Rzecz zdecydowanie warta przeczytania
10/10.