montgomerry napisał(a):a czemu kręcić nosem?
Bo jestem Smerfem Marudą, a to zobowiązuje.
Uwaga, na nisko latające spoilery!
Ok, a teraz na poważnie. Skończyłam książkę, dobrze mi się ją czytało, masz fajne poczucie humoru, które mi odpowiada i lekkie pióro. Oraz ciekawe pomysły. No jako żywo do tej pory w starożytnym Rzymie to widziałam dramaty i epickie historie, a jakoś nigdy komedii romantycznej, ba!, nie wpadłabym na to, że można. Od samego początku doskonale się bawiłam. Były ciekawie zarysowane postacie, świetny pomysł na "wejście" Serwiusza (jako żywo wyobrażałam sobie te jego ramiona i resztę, a scena w łaźni to jedna z lepszych scen pokazania bohatera (wcześniejszą scenę z ojcem uznaję za przystawkę). Co mamy? Rodzinę i historię, która dzieje się w obrębie owej rodziny. Wiemy, że rok wcześniej było powstanie Spartakusa, niektórzy członkowie rodziny są ambitni i chcą się piąć po szczeblach kariery, ale to tyle jeśli chodzi o politykę i wielką historię - ledwie liźnięta, co ma swoje plusy. Jasne, jako wielbicielka powieści historycznych pewnie wolałabym więcej, ale nie o tym jest książka.
Główna bohaterka jest słodka i tak bardzo niewinna, że czasem aż ręce opadają. Efekt komiczny jest dzięki temu mocny, bo co dla mnie jest oczywiste, dla niej niekoniecznie. Choć zastanawiam się, jak się w Rzymie to dziewczę uchowało, trzymali ją w piwnicy? Bo choćby rzeźby musiała jakieś widzieć, co powinno wzbudzić naturalną ciekawość. Religia też nie pozostawiała wiele pola dla wyobraźni, bogowie zbyt cnotliwi nie byli.
No ale mniejsza, nie znam się na starożytności, bo nigdy nie byłam jej szczególną wielbicielką (choć chyba zacznę - w wersji powieściowej), może to trochę inaczej wyglądało, niż mi się zawsze wydawało.
Cenię sobie wstawki z życia codziennego rzymian, motyw z robieniem wina (i że został opisany), nazewnictwo i całą tę otoczkę.
Ok, pogłaskałam, to teraz będę batożyć.
Żartuję!!!
No ale napiszę, co mi się mniej podobało. A zatem... pierwsza połowa książki to świetna, lekka komedia, idealna rozrywka. Druga już jest mniej zabawna - gdzieś zapodział się humor, a komizm w postaci naiwnej, nieogarniętej dziewuszki zaczął przeszkadzać. Zdziwiło mnie przy końcu, że o ciąży nie zorientowała się ani ona, ani niewolnicy, ani niewolnice, które dzień w dzień usługiwały swej pani, więc zauważyłyby symptomy... tylko Serwiusz. Żołnierz. Nie wiem, czy kiedykolwiek miał styczność z ciężarną na tyle, by wiedzieć, że nudności to jeden z objawów. No ale ok, może gdzieś tam miał.
Postacie - a konkretnie szwarccharaktery. Cedar jest nimi kapkę zawiedziona. Znaczy się Klodia jest jeszcze okej. Trochę mi zabrakło wymiksowania jej cech - jest na początku książki, potem znika na jakąś połowę, by pojawić się na koniec. Brakowało mi jakiejś zapowiedzi jej szaleństwa na przyszłość, co mogłoby przynajmniej zaniepokoić mnie jako czytelniczkę, a w ostatnich rozdziałach - obrazu jej, jaki poznajemy na początku. Ona mi się jako jędza podobała. Była złośliwa, ale, że tak powiem, obyczajna, umiała się zachować, ubrać jak przystało, zgrywać niewiniątko, a potem obnosić urażoną dumę. A na końcu jest jakby tylko wariatką. Nie zdążyłam jej na tyle znienawidzić (kocham nienawidzić pewien typ postaci - takie wredne baby, którym długo wszystko uchodzi na sucho, knują, mordują i wychodzą ze wszystkiego z czystymi łapkami), by cieszyć się jej marnym końcem. No i jakby oczywiste było dla mnie, że to ona stoi za porwaniami (swoją szosą za którymś razem jak porwano Felicję, pomyślałam sobie - znowuuu?).
Jedna postać jest dla mnie strasznym rozczarowaniem. Nawet podwójnym. Wybacz, że tak piszę, ale tak czuję.
Kornelia.
Gdzie by tu zacząć. To jest - przepraszam cię, Romo, mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz - idiotyczna postać. Ma nagromadzenie cech wszystkich wrogów Mary Sue razem wziętych - brzydka, umalowana jak [tu wstawcie ulubione określenie na najstarszy zawód świata], chodzi niemal naga i jedyne co robi, to pcha się na męża Felicji z subtelnością cegły rzuconej w okno. I to jest jedyne, co ona robi - dobiera się do facetów. Dla mnie ona w ogóle nie jest człowiekiem, tylko jakimś tworem służącym do scen, w których Felicja będzie mogła zatriumfować złośliwą ripostą. Co więcej, Kornelia psuje ci też główne postacie - Felicja staje się przy niej rozdartym babiszonem szarpiącym za kudły (oczyma wyobraźni niemal widziałam tipsy u jej rąk), a Serwiusz - żołnierz, twardziel, wcielenie cierpliwości i fajny facet zamienia się z nieporadnego, nie umiejącego się obronić przed czyimiś łapkami fajtłapę. Żona go musi obronić, on nie umie zwyczajnie się od namolnej baby odsunąć.
Brakuje mi też innych kobiet. Takich, które mogłyby się faktycznie zaprzyjaźnić z Felicją, bo ma wokół albo wrogo do niej nastawione baby albo niewolnice. Jest jakaś Emilia, ale pojawia się chyba w 3 scenach i prawie jej nie ma.
Kto się broni? Zdecydowanie Quintus - od A do Z kapitalna postać, przemyślana. Starszy facet o złotym sercu i rozsądku na odpowiednim miejscu. Żeni synów w zasadzie wbrew ich woli, ale nie jest okrutny, zły czy jakiś rozmemłany. Jest bystry, sympatyczny i od razu zapałałam do niego sympatią.
Ogółem jako pisałam - mam swoje ale, jednak książka mi się podobała. Na pewno będę ją polecać.