To moim zdaniem nie jest powieść dla nastolatków. Tutaj zdarzają się takie "momenty", że Grey idzie w kącik i płacze, a dość ostra trylogia "Bez tchu" Banksowej to średnie piwo.
Spoiler:
Mamy tutaj przekrój - od Nan, która się przewija od pierwszego tomu serii o Rosemary Beach, poprzez Majora, ujawnionego gdzieś w połowie tejże, po Gannona, który jest postacią poniekąd znaną z tomu przedostatniego. Major jest taki, jaki był - złoty chłoptaś o niewyżytym libido, podchodzący bardzo lekko do bardzo poważnej kariery mordercy na zlecenie. Gannon - no cóż, za mało go tutaj moim skromnym zdaniem, a gość jest ostrrrry! Nannette - hmm, tutaj moim zdaniem Glines nieco poleciała w kosmos i nie wróciła. Nan z "Dla ciebie płonę" to grzeczna dziewczynka, która pobłądziła, ot jakby taka Blaire lub Harlow, zanim spotkała swego księcia z bajki, zbłądziła w ciemną uliczkę i ciupkę się sponiewierała. To nie zimnokrwista sucz (nazwijmy rzecz po imieniu) nienawidząca wszystkich poza bratem i Grantem (kiedy akurat był jej potrzebny). Bardziej lubię tą Nan, owszem, ale Nan z jajami miała swój urok, to była prawdziwa seryjna czarna owca. Jednak podejrzewam, że Glinsowa była maglowana przez czytelniczki, czy Nan będzie miała swój tom (autorka dała cynk gdzieś koło historii Granta i Harlow, że tak i że będzie to ostatni tom serii), i po prostu chciała ją wybielić. Trochę za dużo tego wybielenia jak na mój gust.
Akcja w powieści toczy się aż miło, to dla mnie duży plus tej autorki. Sceny miłosne są mocne, szczerze - sama byłam zdziwiona, bo choć niejednego erotyka już czytałam, to jednak Glinsowa wpisuje się w nurt NA, a nie grejowski. Owszem, nie skąpiła w poprzednich tomach, jak i w serii o Sea Breeze, opisów zbliżeń, ale tutaj mamy po prostu ostry erotyk zahaczający wręcz o pornografię Cóż, prawdziwe "Up in flames", odnosząc się do orginalnego tytułu.
Tutaj muszę przyznać, że bardziej wolę amerykańskie i tytuł, i okładkę. Mamy tam rudzielca, a i tytuł odnosi się do płomienności (Nan, jednego z bohaterów oraz scenek łóżkowych zapewne...). A u nas na okładce półnaga parka, ale ona ma włosy nijakie, a i tytuł nie powala. Trąci za to Mistrzem Yodą.
Seria Rosemary Beach ewoluowała od słodkiego love story Rusha i Blaire, poprzez nudny romans Woodsa i Delli, namiętno-dramatyczne perypetie Granta i Harlow, nostalgiczną opowieść o Becky i Trippie, wreszcie po dramatyczny epilog historii Reese i Mase'a, kryminał u Captaina i Rose, a na samym końcu - burza z piorunami w połączeniu z tornado w przypadku trio Major-Nan-Gannon. Cóż, koniec jest taki, jak się spodziewałam, a zarazem inny. Kto przeczyta, ten zobaczy.
Mam swoją teorię co do rozwoju tej serii, może grubymi nićmi szytą. Otóż do pewnego momentu Glines w każdym tomie dziękowała swojemu mężowi. Potem nagle szlus, cisza. W czasie powstawania "Rosemary Beach" autorka rozwiodła się, a potem spotkała ponownie faceta, w którym kochała się w bardzo wczesnej młodości. Ostatni tom, gdzie pojawiają się podziękowania dla Keitha, męża, to "Już zawsze razem". W "Nie pozwól mi odejść" Glines dziękuje już tylko swoim dzieciom. Mam wrażenie, że to właśnie od momentu rozstania z mężem nastąpił jakiś zwrot - jej dwie ostatnie powieści są bardziej dramatyczne niż poprzednie tomy serii. Captain to zabójca, a "Dla ciebie płonę" to już po prostu mafia sama w sobie (choć Nan o tym nie wie ).
No i oto koniec. Trzy i pół roku po przeczytaniu pierwszego tomu. Trzynaście tomów z bohaterami, których uwielbiam (no dobra, Dellę i Woodsa toleruję). Teraz poczekam do jesieni i machnę sobie całość, jedną za drugą. No bo jak tu żyć bez Rusha?!